Amerykański badacz historii Robert O. Paxton napisał tę pracę we wczesnych latach 80-tych, opierając się na odtajnionych do tego czasu archiwach, głównie niemieckich, ale też amerykańskich i brytyjskich – bo francuskie były mało dostępne i dosyć znacząco utrudniały wgląd do swoich zasobów. Dlaczego utrudniały? Ano dlatego, że ktoś z zewnątrz chciał opisać bardzo mało chwalebny czas w historii Francji – kolaboracyjny rząd nieokupowanej w pierwszej fazie II wojny światowej części Francji, zwany rządem Vichy (od miasta, w którym miał siedzibę).
Francja, kraj który zwyciężył w I wojnie światowej na przełomie lat 30-tych i 40-tych XX wieku teoretycznie wciąż była mocarstwem. Teoretycznie, bo tak naprawdę mieszanka problemów ekonomicznych, demograficznych (luka pokoleniowa po poległych w I wojnie) i przerośniętej biurokracji spowodowała, że gdy w maju 1940 roku Hitler zaatakował ten kraj, to po miesiącu było już „pozamiatane”. Co prawda okupowane było tylko coś koło połowy terytorium, a kolonie w Afryce Północnej pozostały nietknięte, zaczynało już napływać nowe uzbrojenie kupione w USA, armia owszem była wstrząśnięta klęskami, ale wojska było jeszcze sporo – więc pewnie można byłoby dalej stawiać dosyć skuteczny opór Niemcom. Tylko że….. i tu dochodzimy do tematu wpływu jednostki na historię i wpływu osobistych doświadczeń polityka na jego decyzje. A we Francji po inwazji było tak – w roli naczelnego dowódcy 68-letniego generała Gamelin zastąpił 73-letni Weygand, a tego z kolei 84-letni marszałek Philippe Petain. Wszyscy oni byli wojskowymi starej szkoły – wojną ich życia była ta pierwsza światowa i właśnie do niej odnosili sytuacje z roku 1940. A stara szkoła mówiła – wojnę się wygrywa albo przegrywa, ale tak czy inaczej trzeba ją zakończyć najpierw rozejmem, a potem pokojem. W 1870 Francja przegrała wojnę i straciła Alzację oraz Lotaryngię, w 1918 wojnę wygrała, wiec te dwa regiony powróciły znów do Francji, teraz ewidentnie przegrywamy – no to trzeba układać się ze zwycięzcą i jakoś żyć dalej, zbierając siły najpierw do wykorzystania pokoju, a w perspektywie – do następnej wojny, którą oczywiście wygramy.
A zatem rozejm z Niemcami, podział na strefę okupowaną na północy Francji i nieokupowana na południu. I właśnie w tej strefie na południu powstawały kolejne mutacje francuskiego rządu, który nie miał możliwości powrotu do okupowanego Paryża, wiec rezydował w uzdrowiskowej miejscowości Vichy. Powojenna historiografia francuska dorobiła do tych działań bohaterską legendę – oto „stara gwardia”, francuscy bohaterowie, zrobili wszystko, żeby uchronić naród przed konsekwencjami wojny. Oni spełniali tylko niemieckie żądania, w zakresie najmniejszym jak mogli i tak naprawdę działali w interesie Francji. Owszem, zdarzyły się czarne owce, jak faszysta Laval, no ale jego i paru innych się skazało na karę śmierci po krótkim procesie (krótkim i powierzchownym, żeby za bardzo się nie wgłębiać kto, co i z kim….) i załatwione, reszta Francuzów „zawsze” była z ruchem oporu.
A tu przychodzi Amerykanin i pokazuje, ze to wszystko nieprawda. Dokumenty z archiwów jasno pokazują, że kolaboracyjny rząd francuski, przynajmniej do 1942 roku dosłownie stawał na głowie, żeby tylko Niemcy zechcieli z nim współpracować. Przestawienie przemysłu na produkcję wojenną dla Niemców, francuscy robotnicy w niemieckich fabrykach, francuskie rolnictwo dostarczające żywności dla Niemiec, próba wyparcia Brytyjczyków z niektórych kolonii w środkowej Afryce…. Ze wszystkich sił starali się wmontować Francję nową niemiecką Europę. A po co wszystko? Ano, nic nowego – jak każda totalitarna władza chcieli ukształtować nowego człowieka, nowego Francuza na kształt i miarę ich wyobrażeń. Już nie wolność, równość, braterstwo tylko praca, rodzina, ojczyzna. A