Ojć namnożyło mi się na półce tych wszystkich “królowych”, jak nie przymierzając pcheł na starym kożuchu! Była już Czerwona Królowa, teraz jest Biała, w kolejce na zrecenzowanie czeka jeszcze… Ostatnia królowa, Dwie Królowe, oraz Wyznania Katarzyny Medycejskiej..
Wszystko już przeczytane, ale recenzje będę Wam kochani dawkować jakoś z przerwami, bo jakbym tak zaczęła tylko o tych wszystkich królowych pisać to byście mi stąd zwiali w podskokach i więcej nie przyszli….
Biała Królowa, jak nie trudno się domyśleć snuje historię paralelnie do Czerwonej Królowej. I nic w tym dziwnego, skoro opowiada o tym samym paskudnym czasie w dziejach Anglii czyli bratobójczej wojnie dwóch róż. Tym razem poznajemy tę historię z punktu widzenia królowej Elżbiety Woodwille, żony Edwarda Yorka. Autorka, jakby uwiedziona niezwykła historią tej barwnej postaci odstąpiła tym razem od rygorystycznej zasady opierania się na faktach i unikania spekulacji. Skorzystała z faktu, iż losy dwóch synów Elżbiety pozostają niewyjaśnione do dziś, zaś sam ród królowej szczycił się mitologicznym pochodzeniem do wodnej boginki Meluzyny i przez współczesnych oskarżany był o paranie się czarami. W efekcie po raz pierwszy w bibliografii Philippy pojawia się publikacja traktująca o postaciach historycznych, którą czyta się jak legendarną, niemalże fantastyczną opowieść, w której jeszcze chwila i zza rogu wyłoni się jednorożec. Na pewno nie jest to zatem książka dla osób lubujących się w twardych namacalnych faktach omówionych z żelazną dyscypliną. Jednak przy całym przegięciu w stronę fantasy jest to publikacja, która pozwala jeszcze lepiej poznać czasy wojny o tron Lancasterów i Yorków, książka, którą tak naprawdę powinno się czytać albo przed, albo symultanicznie z Czerwoną królową. (Ja niestety przeczytałam ją jako drugą). Dopiero po przeczytaniu obu książek dla czytelnika staje się wyraźny pewien schemat:
z jednej strony czerwona królowa – dyscyplina, podporządkowanie losowi, wiara, przekonanie o misji. Suche, kostyczne, mocno stojące na ziemi. I jakiś taki mrok.
Z drugiej strony biała królowa – namiętność, bajkowość, słoneczny świat w którym może nie wszystko zawsze układa się po myśli, ale dobrze się (przynajmniej do pewnego momentu) kończy, lekkie, radosne, bujające w obłokach. Mitologiczność opieki Meluzyny, skontrastowana z przekonaniem o misji od Boga. I koniec końców – wygrana tej ostatniej opcji.
Odkładając na półkę Białą królową poczułam się trochę tak, jakbym właśnie wraz z końcem tej historii zamknęła arturiański krąg. Jakby odeszła stara tajemnicza i piękna Anglia, a nadszedł czas współczesny, w którym nie ma miejsca dla boginek, a jest jedynie misja i wizja przedsiębiorstwa zwanego Państwem.