(3,5 / 5) Uważaj o co prosisz, bo może Ci się spełnić. Trzeci tom opowieści o szamance od umarlaków jest dosadną ilustracją tej tezy. Ida przekona się na własnej skórze, że świat już i tak skomplikowany przez jej dar może jeszcze bardziej stanąć na głowie. A także, że zawsze może być jeszcze gorzej. Najgorzej zaś jest wtedy, gdy nasze marzenia zaczną się pozornie spełniać.
Nie podobał się Idzie dar? Proszę, daru nie ma. Zżymała się na Pecha? Bum, Pecha nie ma… Jest za to tajemnicze magiczne jestestwo. I masa kłopotów, z których w zasadzie nie ma jak się wyplątać. Martyna Raduchowska tworzy świat wielopoziomowy, mroczny jak z najgorszego sennego koszmaru. Przytłacza, wręcz przydusza czytelnika klimatem zagrożenia strachu i beznadziei. Oferuje nam intrygę po trosze kryminalną, po trosze metafizyczną, po trosze filozoficzną. Nie można się doczepić ani do konstrukcji, ani do logiki. Ale jednocześnie owa wielopiętrowość z zalety zmienia się w którymś momencie w ogromną wadę. Poziom skomplikowania metafizycznych bytów, niebytów i … tak dalej, sprawia, że łatwo się w tym wszystkim pogubić. Jeśli do tego dołożymy masę tropów, kontrtropów i fałszywych poszlak… W efekcie nie można ani na chwilę stracić czujności. I ta wytężona przez cały czas uwaga mocno psuje przyjemność z lektury. Jeśli chodzi o bohaterów, to Fałszywy Pieśniarz ma tak naprawdę tylko jedną bohaterkę – Idę. Pozostali, choć przecież w większości już znani – w tym tomie są papierowi, jednowymiarowi i nudni. Nawet Kruchy nie budzi jakiś emocji. Poznajemy jego historię i mamy ochotę wzruszyć ramionami, choć przecież powinniśmy być wstrząśnięci.
Ja jednak najbardziej byłam wstrząśnięta zakończeniem. Ostatnie dwie strony wyglądają jakby napisał je ktoś inny. Ktoś kto starał się jak najszybciej zakończyć opowieść, wyjść z niej łopatą, nie oglądając się na to, czy to zakończenie trzyma się kupy. A jeśli dorzucimy do tego przesłodzoną scenkę… oj zrobił się zakalec i to całkiem pokaźny.
Są tacy, którzy żałują, że to już (podobno) koniec historii szamanki od umarlaków z Wrocławia. Cóż, ja do nich nie należę.