Reszka Paweł – Czarni

Ta książka pojawia się dosyć niedawno i podejmuje temat ostatnio popularny – a mianowicie jest to kolejna książka o księżach. „Personel naziemny”, „urzędnicy Pana B.”, czy wreszcie owi tytułowi „czarni” – tak ich się określa w „niektórych kręgach”, choć akurat z tym kolorem to nie do końca prawda, bo jak chodzi o habity zakonników to jest ich cała gama – od rzeczywiście czerni jezuitów, przez brązy kapucynów i bernardynów aż po biel dominikanów czy paulinów.

Ale OK – umownie niech będą „czarni” – w Polsce są tradycyjnie traktowani jako osoby z innego porządku, i – żeby było ciekawiej – te porządki są postrzegane bardzo różnie, od „watykańskiej mafii” aż po „lud wybrany”. A Paweł Reszka najwyraźniej postawił sobie cel dosyć prosty – postarać się zrozumieć, jacy „oni” są naprawdę, a przynajmniej – jak sami siebie postrzegają i jaką prawdą chcą się podzielić z reporterem. Na kartach tej książki po prostu pozwala im mówić, czasem tylko dopyta by rzucić więcej światła na jakiś szczegół ukryty za kościelną nowomową.

A rozmówców ma bardzo różnych. Jest paru młodych wikarych, którym właśnie kończy się „power” wyniesiony z seminarium i dopada ich rzeczywistość w postaci kostycznego proboszcza, zimnej plebanii, samotności – i mnóstwa parafianek w otoczeniu . Są proboszczowie w smudze cienia około czterdziestki, którzy  uświadamiają sobie, że właściwie to już nic więcej w Kościele nie osiągną, a ponieważ Kościół jest ich życiem, to oznacza to też, ze nic więcej nie osiągną w życiu. Oczywiście mogą zbudować kolejny ołtarz, zrobić remont kościoła, kupić do niego kolejne złote utensylia, może nawet i dzwon jak jest kasa – ale czy to właśnie ma po ich pozostać? Są też księża już na ostatnim etapie, całe życie posłuszni i może nawet jakoś tam wierni – których nie czeka już nic poza domem księdza emeryta, z którego wyprowadzka jest tylko w jedną stronę – „za księżą oborę” [czyli na cmentarz] czy tam „do domu Ojca”  jak kto woli. Jest też kategoria specjalna – zakonnicy, oni maja specyficzne problemy wynikające z jednej strony ze stadnego życia na sposób czasem akademikowo -koszarowy, a z drugiej – przeciętnie są znacznie lepiej wykształceni i mają o wiele szersze horyzonty niż przeciętni księża diecezjalni. A kto ma horyzonty, ten ma porównanie. A kto ma porównanie, to cierpi bardziej niż ten, co takiego porównania nie ma.

No i tu dochodzimy do strategii – jak „oni” sobie z tym radzą. I znowu – różnie. Jedni gorzknieją, inni mają przelotne związki na boku, ale pilnują, żeby nie związać się z kimś na dłużej, jeszcze inni idą w stałe związki i żyją sobie albo rozdarciu, albo w hipokryzji, albo w cynizmie. Są też tacy, którzy traktują bycie duchownym jako zawód, a prawdziwe pasje i zainteresowania realizują poza pracą – tu najbardziej ekstremalnym przykładem jest pewien proboszcz, który mówi wprost – rozdzielam pracę i czas wolny, w pracy jestem przykładnym księdzem, a w czasie wolnym – przykładnym mężem i ojcem. No i są jeszcze tacy, którzy odchodzą z kapłaństwa – ale to też nie takie proste, bo z czego taki ktoś ma się utrzymać poza strukturą Kościoła? Co on umie i co potrafi, żeby na siebie zarobić? Jeszcze kiedy dotyczy to naukowca o ugruntowanej pozycji akademickiej – to co innego, ale zwykły ksiądz po seminarium diecezjalnym, do którego poszedł prosto po maturze?

Oczywiście wiadomo, że Autor raczej nie rozmawiał z typowymi przedstawicielami polskiego kleru, a raczej z tymi, których coś uwiera, coś im nie pasuje, albo i maja coś za uszami na tyle, że w innych czasach zajęłaby się nimi pewnie Święta Inkwizycja… Tym niemniej książka jest ciekawa, a jeżeli mieliście dotychczas mało okazji do zetknięcia się z przedstawicielami tej grupy, kiedy nie stoją przy ołtarzu i nie mają na sobie liturgicznych szat – przeczytajcie, a zobaczycie w nich ludzi takich jak wszyscy, tylko może funkcjonujących w dość szczególnych okolicznościach.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *