(4,5 / 5) Od dawna zadziwiała mnie specyficzność ludzi mieszkających na Górnym Śląsku. Ich staranne rozróżnianie kto jest śląski a kto zagłębiakiem. Kto jest swój a kto jest gorolem. Te czasem zabawne, a czasem lekko przerażające zagrywki, jak wołanie ausweiss bite! przy przejeżdżaniu nad rzeką Brynicą. Dlatego właśnie sięgnęłam po Kajś. Z nadzieją, że może po lekturze zrozumiem o co tutaj chodzi. Kajś to opowieść o poszukiwaniu samego siebie. Swoich korzeni, swojej tożsamości. Ale to również opowieść o tym, jak zbiorowa pamięć potrafi wypaczać pamięć jednostki. I opowieść o trudnej historii Górnego Śląska. Opowieść która miejscami wywracała mi całą znaną ze szkoły wiedzę o historii Polski do góry nogami. Weźcie na przykład taką kwestię trójkąta trzech cesarzy, jedynego miejsca w Polsce gdzie zeszły się granice trzech zaborów. Dla Ślązaka to wcale nie taka oczywista sprawa, bo przecież Śląsk pod zaborami nie był. Już prędzej był zaborcą. Nie ukrywam, że czytałam to zdanie kilka razy próbując doszukać się w nim fałszu, grzebałam po opracowaniach historycznych… No i faktycznie, mają Ślązacy trochę racji. Kolejną kwestią którą znowu “fiknęła” mi wiedzę była kwestia repatriantów ze wschodu. Zawsze, zgodnie z narracją historyczną patrzyłam na nich jako na tych poszkodowanych. I przychodziło mi to tym łatwiej, że sama jestem potomkinią tych ze wschodu. Ale ci poszkodowani zajmowali na Śląsku domy nie tylko “prawdziwych” Niemców , ale też domy Ślązaków właśnie, często tych co się kiedyś za Polską opowiedzieli. Mogłabym Wam dalej mnożyć przykłady, ale lepiej, żebyście sami po książkę sięgnęli. Może Was zaskoczy jeszcze coś innego.
Mam szacunek dla Autora za uczciwość opisu. Nie jest łatwo napisać, że znalazło się zdjęcia własnego dziadka z opaską hitlerowską na rękawie. Zwłaszcza w czasach gdy dziadek w Wermachcie stał się postacią ikoniczną i sposobem na niszczenie ludzi. Nie jest łatwo przeciwstawić się historii własnej rodziny w której panuje zbiorowa amnezja na temat udziału jej członka we wrześniowym etapie drugiej wojny światowej. Nie jest łatwo zadać sobie pytanie kim się u licha jest. Czy zrozumiałam przez to lepiej śląską specyfikę? I tak i nie. Tak, bo teraz po prostu wiem więcej o historii zwykłych ludzi, którym historia przez duże H w kółko w życiu rodziny mieszała. Nie, bo nie mając takich doświadczeń nigdy nie zrozumiem w pełni kogoś kto je ma. Tak czy inaczej, śląskość i jej specyfika przestała być dla mnie czymś w rodzaju lokalnej egzotyki. Nie jest już jak kierpce, oscypek i ciupaska którą należy obowiązkowo i bezrefleksyjnie przywieźć z Zakopanego. Nabrała ludzkiego wymiaru. Zyskała ludzką twarz.
Kajś zdobyło nagrodę NIKE. Nie dziwię się. I polecam, przeczytajcie. Nie dajcie się zwieść pozornemu rozedrganiu pierwszych kilkudziesięciu stron. Czasem emocji nie można utrzymać na wodzy.