I znowu mamy książkę w konwencji “piszemy na starość pamiętnik” czyli , stojąca nad grobem osobistość postanawia ulżyć swemu sumieniu, rozliczyć się z przeszłością, et ceatera i zasiada do pisania. Przyznaję, że ta maniera ostatnio nad wyraz popularna wśród pisarzy powieści historycznych zaczyna mnie już coraz bardziej nudzić i nużyć.
I nie jest w stanie zmienić tego fakt, że Grzechy napisane są bardzo sprawnie, nie ma w nich dłużyzn, ględzenia o niczym, tło historyczne oddane jest bardzo dobrze, a autorka nie zapomniała nawet o najdrobniejszych detalach . W książce nie ma natomiast efektu zaskoczenia. I nie można tego usprawiedliwiać stwierdzeniem, że przecież wszyscy wiemy jak się ta historia toczyła i zakończyła, bo pisarze tej klasy jak Philippa Gregory czy C.W. Gortner pokazali, że nawet doskonale znane historie można opowiedzieć tak, żeby wciskały w fotel.
Co do samej fabuły – poznajemy wycinek z życia Lukrecjii Borgii okrzyczanej jedną z najbardziej demonicznych kobiet historii. Historię opowiada nam jedna z jej dwórek, osoba, która swoją “karierę” na dworze Lukrecji zawdzięczała swemu fizycznemu podobieństwu do tej ostatniej i w zasadzie niczemu więcej , bo nasza narratorka przynajmniej w tamtym okresie swojego życia jest naiwna, by nie rzec głupia do bólu, a przy tym zarozumiała i pyszna. Przekonana, że Cesare się w niej zakochał ignoruje oczywiste objawy namiętności jaka łączy brata i siostrę, tłumaczy na ich korzyść każde świństwo i podłość, daje sobą kręcić, manipulować, wykonuje każde polecenie wrednej pary. Wreszcie zachodzi w ciążę z Cesarem Borgią. Jednak to co w pierwszej chwili wydaje się być błogosławieństwem i powodem do dumy szybko okazuje się być przekleństwem. Dwórka traci swoje uprzywilejowane miejsce na dworze, ma zostać wydana za mąż za osobę związaną z domem Borgiów, a jej marzenia o tym, że jej syn zostanie uznany przez Borgię za swojego szybko okazują się pozbawionymi podstaw mrzonkami. Klęska Borgiów oznacza dla niej także klęskę osobistą. Bogaty mieszczanin który miał się z nią ożenić szybko pozbywa się niezbyt bezpiecznego w obecnej sytuacji politycznej “bagażu” z życia. Książka kończy się happy endem, w który jednak trudno czytelnikowi uwierzyć.