Archanioł nie jest nową książką. Ma już bagatela… 20 lat. Ale wciąż jest to powieść do której lubię wrócić, kiedy znuży mnie i znudzi świat współczesnego angel fantasy. Bo choć Sharon Shinn stworzyła swoją opowieść na pograniczu angel fantasy, romansu i fantastyki – zdołała połączyć te trzy światy w jedną harmonijną i bezpretensjonalną całość, która na koniec okazuje się być hymnem o… tak naprawdę życiu. Przyznaję, że na początku czytelnik może być nieco zagubiony. Bo niby wszystko jest tak jak powinno, jak do tego przyzwyczaiła nas Biblia i literatura, a jednocześnie nic takie nie jest! Po pierwsze aniołowie żyją na ziemi między ludźmi. No, dobrze. To już było. Są piękni, skrzydlaci, mają moce. Jak dotąd wszystko się zgadza. Ale… mogą i nawet muszą żenić się z ludzkimi kobietami, jeśli zaś połączą się miedzy sobą urodzą się im potworki. Yyyy, a to przypadkiem nie miało być na odwrót? I to jest pierwsze zaskoczenie. Kolejnym jest kapłan który na górze Synaj rozmawia z bogiem… wykorzystując do tego celu jakieś ekrany, pokrętła, monitory… A co gorsza bóg nazywa się … Jova. I znowu czytelnik drapie się po głowie usilnie zastanawiając co on ma z tym fantem począć?! Nie pasuje mu i już. Potem jeszcze dochodzi wprawiony w ramię “pocałunek boga” który już całkiem nie dwuznacznie współczesnemu człowiekowi kojarzy się z jakimś skrzyżowaniem gps z monitorem zdrowia i stanu psychicznego… A wszystko dzieje się na ziemiach zgoła biblijnych Samarii, Galilei, Synaju. Trzeba w sobie te wszystkie dziwactwa i niezgodności przetrawić, przypomnieć sobie nie raz i nie dwa, że przecież to do licha książka, a nie dokument i wtedy już można skupić się na samej opowieści.
A opowieść… okazuje się być zaskakująco dobra. Co prawda bohaterowie denerwują nas okrutnie, jednak nie dlatego, że są źle napisani. Są po prostu zbyt.. ludzcy. Nawet anioły. Zarozumiali, aroganccy, zasklepieni w swoich przekonaniach, nie potrafiący chwilami wyjść poza stereotypowe widzenie świata. To anioły. A ludzie? To samo plus wieczne rozpamiętywanie krzywd, niezdolność przejścia ponad nimi, przypisywanie drugiej stronie samych złych intencji… Rzecz jasna są wady/grzechy z katalogu grzechów głównych: gniew, zazdrość, pycha, obżarstwo. Czasami miałam ochotę potrząsnąć zbyt anielskim aniołem i zbyt ludzką dziewczyną i powiedzieć im że są baranami do kwadratu i żeby przestali tak się zachowywać. I powoli dociera do nas, że Archanioł to nie tylko moralitet z elementami science fiction, ale przed wszystkim opowieść o miłości. I o akceptacji odmienności. Troszeczkę opowieścią o wierze. I może jeszcze troszeczkę o tym, że historia ma obyczaj zataczać koło, czy tego chcemy czy nie. Jest też na swój sposób muzyczną opowieścią o harmonii. Bo aniołowie wszak… śpiewają. I to jak.
A wszystko napisane pięknym, eleganckim językiem, w którym każde słowo jest dokładnie na swoim miejscu. Aż chce się powiedzieć -“dziś już nikt tak słowem nie operuje”. ( Choć pewna moja znajoma oddając mi tę książkę westchnęła smutno: “dziś już nikt tak książek nie pisze…”).
Sharon Shin, zachęcona sukcesem Archanioła napisała potem cały cykl opowieści o aniołach w którym zaspakaja ciekawość czytelników związaną z pojawieniem się aniołów na ziemi, ich związek z pieśnią i dźwiękiem jako takim, wyjaśnia też kim jest Jova. Niestety, w Polsce nikt nie podjął się trudu przetłumaczenia tych książek i od prawie 20 lat wielbiciele kunsztu autorki muszą się zadowolić dwoma pozycjami. Debiutancką “żoną zmiennokształtnego” ( w mojej opinii dość słabą) i pięknym, poetyckim Archaniołem.
Dla romantyków. Polecam.