Szabłowski Witold – Jak nakarmić dyktatora

Autor przygotował bogate menu dla czytelników – kucharze dyktatorów to dość rzadkie i czasem trudne do znalezienia składniki.
Gotujący dla Amina, Husajna, Hodży, Castro i Pol Pota opowiadają jak zostali nadwornymi kucharzami, jak udało im się przeżyć, co gotowali. Znajdziemy kilka przepisów, trochę anegdot i pięć ciekawych, wciągających historii.
Jednak po przeczytaniu książki czułam się trochę jak w modnej restauracji – designerski talerzyk, kwiatek w jednym rogu, kleks sosu w drugim i danie na jeden kęs, zamiast zapowiadanej uczty. Trochę za mało tu było o jedzeniu, a trochę za dużo o rewolucjach. Za mało o daniach i przepisach oraz ich wpływie na jedzących (to było główną tezą). Dużo o różnicy między tym, co je dyktator, a tym, co jedzą jego „równi bracia” – ale niestety wszystko w ogólnikach.
Brakowało mi też skonfrontowania opowieści kucharzy z innymi źródłami, potwierdzenia ich historii. Autor twierdzi, że nie robił tego celowo. Celowo też nie zadawał niektórych pytań. Ale przez to dostajemy dość powierzchowną historię, która tylko ślizga się po temacie. Jest taka scena, w której lokalny przewodnik zabiera autora w jakieś miejsce. Kilka dni potem okazuje się, że to miejsce jest również masowym grobem. Zostaje to podsumowane takim mniej więcej dialogiem: „Czemu nam nie powiedziałeś?”, „Bo nie pytaliście…”. No właśnie… i to w sumie dobrze podsumowuje książkę.
Ciekawy pomysł, ciekawy temat, czyta się bardzo przyjemnie i kilku interesujących rzeczy można się dowiedzieć, a jednak czegoś brakuje.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *