A to sobie Panowie Autorzy postanowili po świętościach pojeździć. Mało że jest ich dwóch, a udają jedną babę, mało że krakowskie królewsko- cesarskiej obyczaje obśmiewają aż huczy, to jeszcze panie dzieju wzięli na tapetę temat niebyle jaki, bo samo Wesele Wyspiańskiego! Oj, profesorowa Szczupaczyńska Zofia byłaby zgorszona niebotycznie takimi fanaberyjami. Nie wiem nawet czy nie więcej niż samym konceptem Tetmajera i Rydla, żeby sobie bogdanek na onej zapyziałej podkrakowskiej wsi szukać. Najnowsza odsłona przygód Szczupaczyńskiej Zofii, (profesorowej, nie zapomnijmy, profesorowej!) wyszła autorom nieco słabiej niż poprzednie tomy. Nie da się ukryć, że tak się tym razem skupili na kombinowaniu co by tu na kanwie Wesela namotać i nawykręcać, że im się gdzieś arcykrakowskość Szczupaczyńskiej zapodziała. Profesorowa… jakoś zbladła. Mniej w niej tego zapału, przebiegłości w ukrywaniu swojego “hobby”, mniej zapału w odkrywaniu prawdy, przyciężko, jak nie ona obraca językiem, mniej piętrowych pomysłów na wodzenie za nos męża i krakowskiej śmietanki towarzyskiej. Tak po prawdzie to i mniej samej Szczupaczyńskiej. Można podziwiać sprawność z jaką autorzy bawią się wątkami z Wesela, dopisując znanym z literatury motywom drugie i trzecie dno, tudzież robiąc z Tetmajera koncertowego durnia, można kiwać głową nad bogoojczyźnianym zapałem tamtych czasów, ale… to seria o krakowskiej, przewrotnej matronie! I to o niej chcę czytać.
I, o Krakówku tak zwanym, wielkim, a zapyziałym. I tego mi tym razem brakło.
A już zupełnie nie rozumiem wplecenia wspomnień młodzieńczej miłości profesorowej. Pogłębianie postaci? Ale czy nasza krakowska “Panna Marple” tego naprawdę potrzebuje? Jej siłą dotąd była brutalnie oddana niekłamana krakowskość, w połączeniu z prostotą postaci. To właśnie owa tchnąca lekką dulszczyzną, arszenikiem i starymi koronkami przewortność Szczupaczyńskiej sprawiała, że tak dobrze bawiłam się czytając o jej dokonaniach. W świecie panów w melonikach, z napomadowanymi wąsami, czytających krakowski Czas, w świecie równie zamkniętym jak ten pań z towarzystwa przemykała nagle sprytna inteligentna kobietka. Kręciła mężczyznami i zdobywała co chciała, bez wypadania z roli krakowskiej matrony. Na tym polegała jej siła. W Złotym rogu Autorzy wypchnęli ją z tych ram. Jakby profesorowa okazała się kimś z innej epoki. Zachowuje się bardziej jak współczesna kobieta niż dama z czasów Wesela.
I dlatego do autorów kieruję te słowa: Panowie, nie idźcie tą drogą! Wróćcie nam Profesorową Szczupaczyńską jaką znamy i kochamy. Krakowską, kobiecą, przewrotną.