Wielka czerwona plama na okładce nieudolnie imitująca pieczęć zapowiadała, że oto mamy do czynienia z powieścią historyczną lepszą niż te pisane przez Philippę Gregory. W zasadzie nie było już trzeba niczego więcej, bym natychmiast sięgnęła po książkę. Cóż, wiadomo nie od dziś, ciekawość to potężna siła!
Przeczytałam i śpieszę Wam donieść, że buńczuczną zapowiedź z okładki można spokojnie wsadzić między bajki. Tak naprawdę bowiem, dostaliśmy dość przeciętną książkę z modnego (acz wykreowanego właśnie przez Philippę Gregory) nurtu “kobiety w historii Anglii”, lekko podlaną sosem z harlequina. Czytaj dalej »