Przyznaję, że do powieści nieznanej mi pisarki piszącej dla młodego pokolenia czytelników podchodziłam trochę jak pies do jeża. Wierzę jednak, że mnie rozumiecie – ostatecznie nie tylko ja po wielokroć sparzyłam się na kolejnych przeróbkach Harrego Pottera, Zmierzchu, Igrzysk śmierci itd., Tymczasem spotkało mnie miłe zaskoczenie. Zresetowana nie jest kolejną książką w której biedny, uciśniony nastolatek, żyjący w mniej lub bardziej zmasakrowanym świecie musi podjąć wyzwanie i doskoczyć do swojego przeznaczenia. Jeśli bym miała porównać powieść Teri Terry do czegoś, to nasuwa mi się Rok 1984 Orwella. I nie zżymajcie się, że porównuję bądź co bądź młodzieżówkę do tak sławnego klasyka. W moim pojęciu nie ma nic złego, jeśli książki młodzieżowe przestrzegają przed orwellowską wizją świata. Nie każdy młody sięgnie po 1984, bo mu się paskudnie ze szkołą kojarzy. Po zresetowaną niewątpliwie sięgnie chętniej. I wierzę, że się mocno nad przedstawionym światem zastanowi.
A świat w którym przyszło się obracać naszej bohaterce jest tak cukierkowo poukładany, że aż zbyt piękny. Oto bowiem przypadkowe odkrycie pozwoliło stworzyć metodę “resetowania”. Młodzi ludzie, którzy dokonali jakiś zbrodni są resetowani i przywracani do społeczeństwa, jako praworządne, szczęśliwe, choć nieco głupawe jednostki. Jakież to humanitarne prawda?
Reset… Klik i.. nie masz niczego. Rodziców, historii, wspomnień, świadomości swoich mocnych i słabych stron. Jesteś czystą kartą po której można dowolnie pisać i bazgrać – wedle tego co dla społeczeństwa, a raczej rządzących jest wygodne. Wszystko pod nadzorem Levo – elektronicznego pastucha dbającego o dobre samopoczucie zresetowanego. I… o to, by nie złamał zasad które nieszczęśnikowi wdrukowano. A już zwłaszcza, aby przypadkiem nie odważył się samodzielnie myśleć i zadawać pytań. Za takie “przestępstwo” podobnie jak za próbę pozbycia się cyfrowego nadzorcy kara może być tylko jedna. Natychmiastowe “wyłączenie”, jak eufemistycznie określa się tutaj śmierć.
Głowna bohaterka została właśnie zresetowana. W jej przypadku chyba coś jednak poszło nie tak – nie jest tak pardon głupia jak powinna. Zachowała spostrzegawczość i zdolność racjonalnego osądu. To sprawia, że z jednej strony widzi znacznie więcej i nie łyka bezkrytycznie oficjalnej papki, z drugiej jednak sprawia, że wciąż balansuje na granicy wyłączenia. Rozgląda się po otaczającym ją świecie i usiłuje zorientować w prawdziwych regułach gry. Kyla jest postacią dobrze napisaną. Żywą, barwną, intrygującą. Chce się jej kibicować i razem z nią odkrywać kolejne pokłady kłamstw. Akcja toczy się w dobrym tempie, nie nuży, nie ma w niej przegadań. Fabuła… w kilku miejscach może zbyt za prosta, dość szybko zorientowałam się jaki mechanizm spowodował, że Kyla jest taka jaka jest, nieco zawiodło też zastosowanie schematu – gbur -przyjacielem, a miły- wrogiem. Najsłabszą stroną powieści jest wątek romansowy pomiędzy dwójką zresetowanych. Nie kupuję relacji Bena i Kyli. Jest sztuczna, pojawia się znikąd, trochę na zasadzie – trzeba uprawdopodobnić czemu Kyla się Benem i jego losem przejmie.
Ogólnie jednak jestem książką przyjemnie zaskoczona i choć Mikołaj już odjechał uśmiecham się do trzech króli o kolejny tom