Autor jest pisarzem i podróżnikiem, a właściwie to podróżnikiem i pisarzem – recenzowałem już tutaj parę jego książek, jak „Stary ekspres patagoński” czy „Safari mrocznej gwiazdy”, gdzie na swój specyficzny sposób opisuje swoje peregrynacje po dalekich krajach na innych kontynentach. Tym razem nie musiał opuszczać USA – po prostu wsiadł w samochód i pojechał do południowych stanów. Georgia, Alabama, Tennessee, Mississippi, Arkansas – to był jego cel, unikał większych miast, a koncentrował się – jak słusznie wskazuje podtytuł – na „głuchej prowincji” Głębokiego Południa USA, odwiedzał takie „metropolie” jak Hollandale, Greensboro, Ozark, Monticello, Allendale. Słyszeliście o takich? Ja też nie, nawet Google Maps ma z takich miejsc tylko po parę marnych fotografii…. Dla Autora te miejsca to też egzotyka – bywał w wielu krajach, spotykał bardzo różnych ludzi, ale dla mieszkańca Bostonu kontakt z ludźmi Południa jest swego rodzaju szokiem – niby ten sam kraj (no, OK inny stan), a okazuje się ze tam obowiązuje inna historia (wojna secesyjna), inna mentalność, inny stosunek do posiadania broni. I to najistotniejsze – inny stosunek do ludzi czarnoskórych. To są stany poniewolnicze – i okazuje się, że można znieść niewolnictwo 150 lat temu, można ustanowić równość wobec prawa 50 lat temu, a w ludziach pewne stereotypy, klisze i sposoby nawet zupełnie podświadomego reagowania przetrwały – i to po obu stronach. Co prawda w rozmowach z Autorem i biali, i czarni (ci, którzy są wystarczająco wiekowi, żeby to pamiętać) zarzekają się że teraz jest zupełnie inaczej i bardzo wiele się zmieniło od lat 50-tych czy nawet 60-tych – ale czarni robią to jakby z o wiele mniejszym przekonaniem i trochę czarując rzeczywistość. Poznajemy prowincjonalną Amerykę – „wieśniackie” stany delty Mississippi, z ich biedą, analfabetyzmem, beznadzieją, systemowym wykluczeniem. Hrabstwo, gdzie 20% ludności żyje poniżej granicy ubóstwa, następne 20% na granicy tegoż ubóstwa, analfabetą jest co czwarty obywatel, a pracy nie ma i nie będzie, bo miejsca tej pracy wywędrowały do Meksyku albo zgoła do Chin czy innego Wietnamu. To co im pozostaje? Ano – mieszkają w „domkach na przestrzał” (dobrze kopniesz, to się złoży), w przyczepach mieszkalnych albo zgoła w samochodach, oglądają ogłupiającą telewizję albo zwyczajnie ćpają (a „kariera” dealera jest często jedną z bardzo niewielu opcji). Tam chyba nawet nie ma poważniejszych gangów, bo miejscowa oligarchia z naddatkiem wypełnia tę „lukę”. Autor – a my wraz z nim – dziwi się, że wszystko to dzieje się w kraju najbogatszym i najpotężniejszym na świecie, który wydaje ciężkie miliardy dolarów na pomoc w Afryce, w Azji, w Ameryce Południowej – a organizacje pozarządowe w USA , które całkiem efektywnie działają w takich trudnych miejscach dostają jakieś grosze z budżetów stanowych czy federalnych.
Książka jest zbudowana z rozmów z ludźmi – w kościołach wielu różnych denominacji, na jarmarkach broni, na ludowych festynach, w motelach, w restauracjach z „domowym” jedzeniem – Autor rozmawia z każdym, kto mu się „nawinął” w tych jego podróżach na południe (bo było ich kilka, w różnych porach roku, stąd podtytuł). Podróżował w latach 2012-2013, więc opowiada o Ameryce, której w pewnym sensie już nie ma – bo to było jeszcze za prezydenta Obamy, jeszcze nikt nie przeczuwał, że następny prezydent będzie…. no, Trumpem. Z drugiej strony nie wygląda, żeby sytuacja na południu jakoś znacząco się poprawiła, raczej przeciwnie ….
I jeszcze jedno – Autor ładnie rysuje różnicę między podróżowaniem „po świecie” i po USA. W innych krajach po pierwsze miał wyznaczony cel, po drugie był „przywiązany” do miejscowych środków komunikacji, po trzecie zaś – raczej nie wracał w to samo miejsce. A tu – pełny spontan: dobre drogi, prawie wszędzie jakiś motel, generalnie bezpiecznie, terminy nie gonią, można wrócić w to samo miejsce po paru dniach, tygodniach, miesiącach. Oczywiście Autor chciał być w pewnych miejscach i zobaczyć to czy tam, porozmawiać z tym lub owym – ale na południu poczucie czasu i tempo życia są nieco inne, a ludzie, słysząc akcent Jankesa, mimo wszystko są otwarci i pomocni.
Dobrze mi się czytało tę książkę, wydało ją Wydawnictwo Czarne, co też o czymś świadczy. Jeżeli chcecie zatem zobaczyć, że nie tylko w naszej części Europy „jest jak jest” – polecam.