(1 / 5) i (5 / 5) dla tłumaczki
Książka jest reklamowana jako połączenie Percy’ego Jacksona z Igrzyskami Śmierci. Po takiej reklamie trochę nie wiem, czy spodziewać się wartkiej akcji i supermocy, czy kompletnego braku oryginalności (szybko okazało się, że dostajemy i jedno, i drugie, ale z przewagą drugiego).
Wstęp do książki wyprodukowany przez tłumaczkę jest lekko zniechęcający. Tłumaczka – Joanna Krystyna Radosz, która pisze też własne książki, wymyśliła, że wykorzysta tutaj rodzaj nijaki i do tego dukaizmy. I będzie wykorzystywać obie formy wymiennie. Wydawało się to zdecydowanie nadmiarem form, ale w trakcie lektury okazało się, że nie tylko ma to sens, ale też pomieszanie form wypada bardzo naturalnie. Gorzej jest kiedy okazuje się, że jeden z najlepszych i najbardziej nowatorskich pomysłów w książce jest pomysłem tłumaczki…
Ale od początku: co dekadę odbywają się Próby Słońca. Bóstwo słońca osobiście wybiera kandydatów – nieletnich półbogów. Najczęściej są to potomkowie Złotych (ważniejszych i silniejszych bóstw), ale tym razem trafił się jeden Jadeita (potomek bóstwa pomniejszego). Oczywiście jest to nasz główny bohater – Teo.
Mitologia świata jest dość luźno oparta na mitologii mezoamerykańskiej – próby są po to, by wyłonić ofiarę, która uratuje świat. Tylko z jakiegoś powodu w tym świecie ofiarą nie jest zwycięzca tylko przegrany. Czemu ktoś wybierając godną ofiarę dla boga miałby wybrać największą ofiarę losu? Dobrze, że Azteków kremowano, bo jakby przekręcali się w grobach za każdym razem jak ktoś to czyta, to dotarliby już do Australii. No serio? Gdzie tu sens? Tym bardziej, że to nie jest kwestia wiary, a wiedzy – śmierć półboga raz na dziesięć lat ratuje porządek świata. Kropka. Tu nie ma miejsca na wątpliwości, bo wszyscy bohaterowie to wiedzieli. Ale to jest dopiero pierwszy problem z logiką tego świata.
Mamy rajskie wyspy, chyba boskie, bo taka geografia inaczej by nie funkcjonowała. Mamy bóstwa, półbogów, mitologiczne zwierzątka, ale też telefony komórkowe i Youtuba.
Mamy fabułę, która prowadzi do tego, że ktoś zostanie zaszlachtowany na ołtarzu. Ale to nie przeszkadza głównemu bohaterowi żartować, wygłupiać się i liczyć na romans przy okazji. Dokładnie ten sam problem był w Strażnikach dusz – zero sensownych priorytetów.
Mamy Próby, które mają uratować znany bohaterom świat. A waga tego wydarzenia jest… żadna. Wygląda to tak jakby bohaterowie grali w platformówkę na żywo ku uciesze widzów, bo całość jest transmitowana. I emocje wzbudza mniej więcej takie jak dowolny inny teleturniej. A świat, trup, ofiara – drobne szczegóły, które przypominają się bohaterom niezbyt często.
Oryginalność Prób Słońca jest dyskusyjna. W dużej mierze naprawdę jest to Percy Jackson i Igrzyska śmierci, tylko dużo gorzej wykonane. Bogowie… ojoj… mamy Sol – bóstwo słońca, Agua – bóstwo wody, Tierrę – bóstwo ziemi i Primaverę – boginię wiosny. Serio?! Już nawet losowy generator imion byłby lepszy niż Woda (Agua), bóg wody. I Diosa Pan Dulce czyli Bogini Słodki Chleb, będąca patronką… słodkiego chleba. Wszystkie próby to naprawdę są platformówki – zbierz ileś czegoś, zabierz przedmiot, dotrzyj na szczyt itp., itd.
Kolejnym problemem są ludzie – Teo jako Jadeita chodzi do ludzkiej szkoły i mieszka na mniej boskiej wyspie. Jednak nie poznajemy ani jednego człowieka. Teo nie ma znajomych ani przyjaciół poza kręgiem herosów. Ludzie również nie pojawiają się w fabule inaczej niż w postaci zbiorowości (głównie jako widownia).
Teo jest w dużej mierze Percym, tylko z innymi mocami i w wersji trans (minus odwaga i zdolności walki). Niya, jego najlepsza przyjaciółka, to stereotypowy osiłek rodem z RPG – silna i niezbyt inteligentna. Xio to Rue z Igrzysk Śmierci. Reszta bohaterów ma tylko imiona i czasem jakiś stereotyp.
Wątek romansowy jest nie dość, że niepasujący do reszty, to jeszcze oparty na tym samym schemacie spotkania. Dzięki temu mamy trzy praktycznie identyczne sceny, podczas których panowie wpadają na siebie w sali treningowej. Ziewww…
A zakończenie, ojoj… Jak na wiele z powyższych problemów byłabym w stanie przymknąć oko i potraktować całość jako niezbyt oryginalną, ale dającą się czytać książkę do pociągu, i dać trzy gwiazdki z czystym sumieniem, tak zakończenie skutecznie morduje wszystko. Na ołtarzu zostają złożone wszystkie poprzednie wydarzenia, zdrowy rozsądek, logika świata przedstawionego i jakakolwiek inna. I jest to mord ze szczególnym okrucieństwem.
W sumie najlepszym elementem powieści jest okładka. I tłumaczenie.