Thomas Aiden – Strażnicy dusz

2 out of 5 stars (2 / 5)
Yadriel postanawia udowodnić swojej rodzinie, że jest prawdziwym brujo – czarownikiem namaszczonym przez Sancta Muerte, żeby strzec dusz. Żeby to zrobić musi przeprowadzić w tajemnicy rytuał inicjacji. Jako wspólniczkę ma kuzynkę Maritzę – naczelną czarną owcę rodziny. Licząc na to, że po wszystkim przyznanie się przywódcy brujo – ojcu Yadriela – że samodzielnie przeprowadzili rytuał będzie ich największym zmartwieniem, kuzynostwo pakuje się w większe kłopoty niż zakładało, bo tej samej nocy ktoś morduje jednego z członków ich rodziny.
Czemu rytuał jest problemem? Bo brujo mogą być tylko mężczyźni. Kobiety w tej społeczności mają swoją magię uzdrawiającą, którą tylko one mogą władać. W dniu szesnastych urodzin każdy powinien przejść odpowiedni dla swojej płci rytuał, który umożliwi mu lub jej władanie magią w pełni. Są tylko dwa wyjątki – Maritza, która co prawda rytuał przeszła, ale odmawia stosowania magii, bo wymaga ona krwi zwierząt, a dziewczyna jest wegetarianką. I Yadriel – trans chłopak, z którym rodzina nie wie co zrobić.
Zanim zacznę się znęcać nad treścią, to zaznaczę tylko, że zdaję sobie sprawę, że ta książka może być dla kogoś ważna – czy to bardzo hermetycznie (jak dla samego autora), trans osoby z mniejszości meksykańskiej, czy trochę szerzej – w konserwatywnej rodzinie. I rozumiem, że osoby potrzebujące takiej książki będą odbierać ją sercem, niezależnie od jej wad i zalet. I będą książkę polecać, bo w końcu wydano coś, w czym mogą znaleźć podobną do siebie postać. (I trochę przykre jest to, że w ogóle trzeba pisać cos takiego, ale cóż… jesteśmy w internetach…)
Dodam też, że cieszę się, że w Polsce pojawia się coraz więcej książek z reprezentacją wszelaką. I chwała wydawnictwom za te decyzje. Co nie zmienia faktu, że jako Koszmarny Komentator często wolałabym, żeby rzeczone wydawnictwa wybierały trochę lepsze pozycje.
Autor jest debiutantem i to niestety bardzo, ale to bardzo widać i materia literacka nie raz wymyka mu się spod palców. Jednak jest tu parę fajnych pomysłów.
Po pierwsze – barwna społeczność wyznawców Sancta Muerte z całym dobrodziejstwem inwentarza – sztyletami, rytuałami i cmentarzem, jako najbardziej przyjaznym miejscem na świecie. Ciekawe są też zasady magii i funkcjonowania dusz. Bardzo żałuję, że te tematy autor potraktował trochę po macoszemu, z chęcią poznałabym więcej szczegółów, a fabuła bardziej skupiona na obu elementach dostałaby zdecydowanie więcej gwiazdek.
Po drugie – postacie, zwłaszcza poboczne, są barwne i zapadające w pamięć. Grupa wyrzutków Juliana sama w sobie ma świetny potencjał na osobną historię. Bardzo dobrze wypada też połączenie przebojowej i silnej Maritzy z cichym Yadrielem i porównanie tego, dlaczego są rodzinnym problemem.
Po trzecie – rodzina Yadriela. Bardzo mi się podobało pokazanie zagubienia konserwatywnej społeczności, która nie ma złej woli, ale równocześnie boi się nieznanego i kompletnie nie wie jak się zachować.
Kiedy Maritza i Yadriel szukają trupa kuzyna, znajdują przypadkiem ducha Juliana. I tu zaczynają się kłopoty z fabułą.
Mogłabym wybaczyć hurtowe wprowadzenie do świata rzucone czytelnikowi na zasadzie “wszystko na raz i miejmy to z głowy”. Mogłabym wybaczyć liczne powtórzenia – bohaterowi tyle razy uszy czerwieniały, że wypromieniowanym ciepłem mógłby spokojnie zagotować wodę. Mogłabym nawet przymknąć oko, chociaż to już z trudem, na to, że poszczególne sceny nijak nie sklejają się w spójną fabułę. Bo to jednak debiut. Ale na sztuczne metody prowadzenia dialogów (bohaterowie omawiają to, co się działo w ciągu dnia dopiero wieczorem), płynięcia z prądem, kiedy mieli prowadzić śledztwo i przede wszystkim całkowite zignorowanie tego śledztwa w pewnym momencie, są nie do przeskoczenia.
Rodzina musi zaleźć kuzyna przed konkretnym terminem, inaczej jego dusza się zgubi. Yadriel i Maritza wiedzą, że wbrew pozorom mają największe szanse, żeby odnaleźć ciało. Co absolutnie nie przeszkadza im poświęcić całego dnia na to, żeby Yadriel i jego chłopak-duch pobawili się na mieście. No, ale czym jest wieczność błąkającej się duszy w porównaniu z jednym zachodem słońca… oh wait… Zresztą, odkąd Julian pojawia się w fabule śledztwo i morderstwo stopniowo coraz bardziej są spychane na boczny tor, a ich miejsce zajmuje patrzenie sobie głęboko w oczy. Priorytety, panowie!
Chociaż z drugiej strony… czytelnik i tak doskonale wie nie tylko kto zabił, ale też po co i czym. Tak mniej więcej od drugiego rozdziału. Tylko bohaterowie i cała ich rodzina jakoś nie kojarzą faktów. I na to też trudno przymknąć oko.
Nie jest to bardzo zła książka, jest tu parę fajnych pomysłów, ale te pomysły pokazują też, że jakby redakcja zmusiła autora do przesunięcia akcentów, książka mogłaby być fabularnie naprawdę dużo lepsza.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *