Ci z Was, którzy zaglądają częściej na ten blog na pewno zdążyli już zauważyć, że lubię książki Jurgena Thorwalda. Stulecie detektywów, Stulecie chirurgów, czy wreszcie Triumf chirurgów, to pozycje, które mogę z czystym sumieniem polecić każdemu. Tak naprawdę jedyną książką tego autora która nie przypadła mi do gustu, był Kruchy dom duszy (zniesmaczyłam się nim na tyle, że postanowiłam oszczędzić Wam recenzji). Toteż po kolejną książkę tego autora sięgałam jak po pewniaka ostrząc sobie zęby na kolejną porcję ciekawej wiedzy i nieco kryminalnych historyjek. Tym sroższy niestety był mój zawód. Z przykrością donoszę, że jeden z moich ulubionych autorów pogubił się tym razem zupełnie i z kretesem. Trzeba mu oddać sprawiedliwość, że wziął się za temat trudny i mało “medialny”, bo co jak co, ale początki serologii do fascynujących nie należą. Autor postanowił bardzo dokładnie wytłumaczyć czytelnikowi jak kolejni badacze dochodzili do swoich rozwiązań. W efekcie w pierwszej części książki zostajemy zasypani szczegółowymi informacjami na temat rozwoju badań nad grupami krwi. Po 10 stronach czytania o różnicowaniu kolejnych próbek zaczęłam lekko ziewać. Na 15 stronie pogubiłam się w próbkach – która do której i przez którą, ba, przemknęło mi nawet przez myśl, żeby się pofatygować do biurka po karteczkę i ołówek. Po 20 stronach ziewałam jak krokodyl i było mi zupełnie obojętne co będzie dalej i kto wreszcie do jasnej anielki da stosowne narzędzia do badania próbek krwi z miejsca zbrodni. Po raz kolejny potwierdziła się zasada, że co za dużo to zdecydowanie niezdrowo. Myślę, że bez większego uszczerbku dla lektury można było nie zagłębiać się w opisy laboratoryjnych zmagań z próbkami. Także zbrodnie opisane w tej części książki są hm… dość monotematyczne ( wiem, że zabrzmiało dziwnie) bo związane niemal wyłącznie z odkrywaniem do kogo należą ślady krwi. Monotonia tematyki zniechęciła mnie do książki na tyle, że odłożyłam lekturę Godziny na dobry miesiąc. Druga część publikacji, zajmująca się pozostałymi śladami z miejsca zbrodni była już bardziej strawna, a wplatane w treść odniesienia do bohaterów literackich dodatkowo urozmaicały lekturę, jednak męki z części pierwszej sprawiły, że pozycja kojarzy mi się bardziej z pracą w kamieniołomach niż z przyjemną lekturą.
Tylko dla pasjonatów