(0,5 / 5)Nie lubię autorów pozujących na oryginalnych, a grabiących pełną ręką skąd się tylko da. Nie lubię książek w których fabuła wiązana jest sznurkiem. Nie lubię walenia wulgaryzmami co drugą stronę i wmawiania mi, że ludzie w dawnych wiekach tak właśnie mówili. Nie cierpię bohaterów tak płaskich, że aż głupich, tak głupich, że aż zęby cierpną. A wszystko to i jeszcze trochę znalazłam w Czasie żelaza. Więc kiedy pomyślałam sobie, że kupiłam od razu dwa tomy tego cudu mniemanego miałam ochotę siąść i zawyć do księżyca, nie bacząc na to, że akurat jest południe. W zasadzie we wstępie powiedziałam Wam już wszystko co powinniście wiedzieć o tej książce. Jestem jednak tak wściekła na to, że ją kupiłam, aż postanowiłam powyżywać się dalej. I zapewne wyrwie mi się niejeden spojler. Jeśli więc planujecie jednak przeczytać to dzieło straszliwe, to od tego miejsca nie czytajcie już mojej recenzji…
Rzecz dzieje się w Brytanii w czasach tuż przed najazdem Juliusza Cezara, a książka ma być z gatunku fantasy. Okay, czemu nie, ostatecznie jak się zastanowić , to opowieść o Królu Arturze i rycerzach okrągłego dworu nie jest niczym innym niż fantasy. Jednak ta Brytania czasów żelaza jest nieco zbyt nowoczesna. Czytelnik ma cały czas wrażenie, że trafił na próbę amatorskiego teatru, dookoła kłębią się kiepscy aktorzy, wypadający co i rusz z roli i czekający tylko na przerwę w zajęciach, żeby polecieć do najbliższej budy po kebab. Przesadzam? A od kiedy to w Brytanii czasów żelaza wszyscy świetnie tysiącami liczyli? Wte nazad i z powrotem? A jak wy byście zareagowali na zdanie: “… bo od dwudziestu lat jestem aktywnym zawodowo najemnikiem….” ja pogratulowałam sobie, że chwilę wcześnie odstawiłam kubek z kawą, bo bym się zadławiła jak amen w pacierzu. Takich i innych kwiatków można na stronach tego dzieuuuuaaa znaleźć sporo, na wiązankę nagrobną dla powieści jak znalazł.
Akcja… jest żwawa. I to jedyna dobra rzecz jaką można o niej powiedzieć. Miejscami równie żwawo rozmija się z jakąkolwiek logiką, czy nawet trzeźwym myśleniem. Czasami śnią mi się bardziej logiczne sny, niż fabuła jaką zaprezentował autor. Np. Wojownikiem, takim przez duże w zostawało się wtedy, jeśli inny Wojownik o niezaprzeczalnej reputacji potwierdził, że w czasie bitwy kandydat na wojownika własnoręcznie zaszlachtował 10 wrogów. Znaczy taki Wojownik w trakcie walki sam przestawał się bić, tylko stał i liczył kumplowi zaciukiwanych wrogów?! Może jeszcze karbował na patyczku? A nie, zapomniałam, oni tam wszyscy świetnie liczyli… Do wszystkiego bohaterowie i sam autor bluzgają na lewo i prawo. Najwyraźniej w pojęciu pana Watsona tak właśnie wysławiali się ludzie w czasach dawnych. Co prawda nie pamiętam czasów żelaza, ale jeszcze całkiem dobrze pamiętam czasy kiedy takie bezmyślne miotanie k..wami, dupami, gównami i generalnie wulgaryzmami uznawane było za buractwo pospolite. Wniosek – wedle autora Brytanię czasów żelaza zamieszkiwało buractwo i menelstwo ostatniego rzędu… Niektóre fragmenty miały być zapewne dowcipne. Są… w najlepszym razie “wcidupne”, jak odzywki pod koniec ochlaju, nad zarzyganym stołem.
Realia historyczne… jakiekolwiek realia… zapomnij. No dobrze, to jeszcze jestem w stanie darować, ostatecznie mamy do czynienia z fantasy. Ale mimo wszystko, nawet fantasy powinno mieć choć pozór możliwości. A pomysły z gatunku żelazna podłoga całkiem przestronnej CHATY do takich nie należy. Na jakim kowadle kuli te podłogę?! I skąd wytrzasnęli tyle żelaza? Od chińczyków z rekwizytorni?! Inne pomysły rodem z filmów fantasy klasy D też znajdziecie, łącznie z narodzinami ruchu feministycznego. A byłabym zapomniała… Brytowie uprawiają… kukurydzę. KUKURYDZĘ!!!!
Teraz pora na zapożyczenia. Główny bohater , Dug to jakieś podstarzały Conan barbarzyńca z odzysku, wymieszany z wikingiem. Walczy młotem, wpada w szał bitewny, ale jest stary grubawy i brzydki. Rzewnie wspomina zamordowaną żonkę i córki, co nie przeszkadza mu planować zabicia dziecka. Podkochuje się w głównej bohaterce co nie przeszkadza mu mu planować jak tu ją zostawić i zwiać. Lowa to taka niedorobiona Xena, wojownicza księżniczka. Momentami nawet bardzo niedorobiona. Felix, zły druid to sztampowy zły czarodziej opanowujący umysły innych, Drustan to pierwowzór Merlina, choć takie porównanie obraża tego ostatniego, Wiosna to nie wiadomo co, może wcielenie bóstwa, może co innego, a Ragnall jest zwyczajnie głupi. I daleko mu do dobrotliwej naiwności Joksera z Xeny. Co gorsza, ponieważ autor cały czas nam wciska, że Ragnall jest nadzwyczajny i mądry – kontrast bije czytelnika po łbie i wypala mu oczy. Mamy również przebitki z Gladiatora kiedy nasza bohaterka codziennie staje na arenie do walki z coraz mocniejszym przeciwnikiem… Mogłabym tak dalej, ale mnie samą znudziło już wyliczenie tych bzdur.
Zrozumiałabym, gdyby autor potraktował rzecz całą jako pastisz. Przyznaję, że w pewnym momencie zastanawiałam się nawet czy nie z tym właśnie mamy do czynienia. Niestety, nota od autora pozbawiła mnie złudzeń. Facet traktuje rzecz całkiem poważnie i jest dumny że podjął temat, bo o wieku żelaza w Brytanii jeszcze nikt nie pisał! No zaraz, albo to fantasy, albo podhistoryzowana przygodówka! I to jest kwintesencja i podsumowanie całej tej pisaniny – nielogiczne i niekonsekwentne jak cała książka. I niestety podsumowanie bardzo powszechnego pojmowania fantasy – jako gatunku który niczego od pisarza poza bujną wyobraźnią nie wymaga.
Panie Watson, zmartwię pana. Pisanie fantasy wymaga umiejętności logicznego myślenia, niezłego warsztatu pisarskiego, odrobiny oryginalności oraz… wyczucia chwili. Nie każdy wymyślony po pijaku scenariusz trzeba od razu przekuwać w książkę.
Absolutny numer jeden na mojej liście gniotów wszechczasów.
________________________________________________________________________________________________ Lashana
Ała. To bolało. Jakim cudem ktoś, kto pisze artykuły historyczne o dawnych twierdzach może się wykazać takim poziomem niekompetencji i talentem do ignorowania faktów? I jeszcze jak można taki twór wydać? Ała. Ojoj.
Że niby nie wiemy za dużo o epoce żelaza? Nie szkodzi, mitologia, logika i strzępki wiedzy historycznej nadal obowiązują. A autor podkreślając na każdym kroku „patrzcie, patrzcie, epoka żelaza” bardzo radośnie te resztki wiedzy ignorował. Że niby fantasy? Nooo to trzeba było stworzyć kolejne alternatywne pseudo-średniowiecze, a nie epokę żelaza w Brytanii.
Na każdej stronie jest napisane jak byk „61 rok przed Chrystusem”. I co? I okazuje się, że druidzi uczą się na Wyspie Aniołów! $#%^@ Pierzastych i z aureolkami, aniołków! No niech mi ktoś wskaże w brytyjskiej mitologii aniołki! I zakładają pierwszy Greenpeace opiekując się fokami…
W pewnym momencie dowiadujemy się też, że jeden z bohaterów „nie będzie pełnił obowiązków druida w pełnym wymiarze godzin”. Buahahaha… Rozumiem, że wg autora druid to taki sam zawód jak, powiedzmy, cieśla. No ale czego innego można się było spodziewać skoro bohaterowie jednym tchem wzywają bogów dobrych i złych, irlandzkich i galijskich… A poza tym druidzi wszyscy uczyli się wspólnie, ci z Germanii też przyjeżdżali w odwiedziny. I pewnie wszyscy przed wejściem do świętego gaju odbijali karty magnetyczne, żeby im się wymiar godzin zgadzał. A jakby absurdów było mało to część druidów jest Rzymianami… Rozumiem, że przekwalifikowali się szybko z kapłanów Jowisza.
Żelaza z kolei jest aż nadto, bo biedne wioski nie tylko szastają nim na lewo i prawo, ale sądząc po metodach wykorzystania to pewnie mają gdzieś w centrum Brytanii hutę do wytopu. Kajdany dla niewolników są z żelaza, zabawki maja oczy z żelaznych gwoździ, konstrukcje żelazne wielkości chaty są na porządku dziennym, łucznicy mają „przepięknie kute strzały”. Tak, strzały, groty pewnie nadal z obsydianu…
A skoro już przy łukach jesteśmy… Okazuje się, że są łuki niosące na 800 kroków i przebijające płytową zbroję. Takie podręczne skrzyżowanie machiny oblężniczej z kuszą papieską. Wow.
Język też jest fajny… Wojownicy na przemian klną, „walą konia” i podziwiają „faunę” w „jasno świecących czarnych kolczugach”. Chociaż tutaj swoje dołożył też tłumacz, bo „widziałam ich pełno” i inne tego typu kwiatki też się trafiają. Ale ulubiony kwiatek to…. twierdza, która ma mury zewnętrzne wysokie na 50 kroków i wewnętrzne na 100 kroków. Zakładając że mówimy o krokach rzymskich, to byłoby razy 1,5 m… Hmmm, wieże zamków średniowiecznych mają jakieś 30-50 metrów. A teraz najlepsze. Uwaga. Cała ta magiczna twierdza została zbudowana z kredy. Z KREDY. Nawet nie z piaskowca….
Wszystkie cytaty pochodzą z pierwszych 75 stron powieści, potem już nie chciało mi się wypisywać.
Rozpisałam się, ale już mi lepiej. Teraz poznęcam się nad resztą tego dzieła.
Bohaterowie… pokazują jak autor bardzo by chciał być jak Abercrombiem. I jak bardzo mu to nie wychodzi. Logan czyli… Logen, doświadczony najemnik, który stracił rodzinę i ma zatarg z najpotężniejszym watażką w okolicy. Dziewczyna kierowana żądzą zemsty, która trafia we wszystko z dowolnej odległości. Tajemniczy mag. Młody szlachcic, w którego głowie nie siedzi nic poza ideami i honorem. I Wiosna – tajemnicze dziecko i jedyne odstępstwo od tego schematu.
Wszyscy są do wyboru: sztampowi do bólu, przerysowani, uproszczeni, nieprawdopodobni psychologicznie, a każdy z nich tak sztuczny, że zęby bolą od zgrzytania. Daleko im do bohaterów Pierwszego Prawa, oj daleko. Podobnie wygląda świat; niby mroczny, niby niebezpieczny a jednak głupota i brak instynktu samozachowawczego bohaterów jakoś uchodzą im na sucho.
A fabuła… mimo, że dosyć prosta często rozmija się z logiką. Czasem służy tylko do podkreślenia jaki to zły jest główny zły. Część wątków dałoby się usunąć bez szkody dla fabuły i bohaterów. A to co by zostało, to standardowe „zabili go i uciekł”.
Na dodatek, gdyby nie fragmenty, które podnoszą ciśnienie (niezamierzenie) dałoby się nad całością zasnąć – bohaterowie albo nijacy, albo czytelnik liczy, że szybko zginą, fabuła znajoma i przewidywalna, a napięcia i suspensu trzeba by ze świecą szukać.
Gniot straszliwy. Może nie największy jaki zdarzyło mi się czytać, ale top 5 na pewno. Drugiego tomu nie ruszę nawet kijem! Już prędzej drugi tom Kryształów Czasu przeczytam!