Wexler Django – Kampanie cieni. t.2. Mroczny tron (dwugłos)

mroczny Pierwszy tom – tajemniczo brzmiące Tysiąc imion przeczytałam jednym tchem i z zadowoleniem – mimo licznych niedociągnięć i przerysowań.  Za drugi brałam się ze śpiewem na ustach. No cóż nie ukrywam, że ten śpiew bardzo szybko przeszedł w rzężenie a na koniec zamarł.

Mroczny tron ma wszystkie niedociągnięcia tomu pierwszego plus… kompletną nijakość. Jeśli autor w pierwszym tomie był gawędziarzem snującym barwną historyjkę, to w drugim zmienił się w mękołę ględzącego pod nosem, chwilami niestety bez ładu i składu. A winna tego stanu rzeczy okazała się… polityka. Razem z bohaterami wracamy do kraju. I od razu zostajemy wciągnięci w krąg intryg, politycznych rozgrywek, mniejszych i większych prywatnych wojenek. Jednym słowem lądujemy  w środku political fiction. Ten gatunek nie jest niczym złym dopóki jest dobrze napisany, a tego o Mrocznym Tronie powiedzieć się niestety w żaden sposób nie da. Bohaterowie miotają się od ściany do ściany, jeszcze bardziej papierowi i wkurzający jak w tomie pierwszym.  Najlepsza bodaj postać tomu pierwszego porucznik Inerhaus bardzo dużo traci na swoim wyjściu z cienia. Odnaleziona przyjaciółka – kochanka jest tak udziwniona postacią, że ja jej nie kupuję, Marcus  jest jeszcze bardziej niestrawny niż w tomie pierwszym, Janus.. hm, nic się o nim nie da powiedzieć, szara czy może bardziej czarna eminencja Orlanko ani nie straszy ani nie intryguje. Raczej można się zastanawiać jakim cudem takie coś podobno opanowało cały kraj. Ale najbardziej wkurzającą postacią jest księżniczka Raesinia. Skoro jest taka mądra jak wpiera nam autor – to czemu popełnia głupoty od których zęby cierpną?!

Jednym słowem, żeby już dłużej nie męczyć się z recenzją tego czegoś -jak nie musicie, to nie czytajcie. Nie psujcie sobie smaku po tomie pierwszym.

________________________________________________________________________________________________Lashana

 

Janus bet Vhalnich wezwany przez króla wraca do Vordanu w błyskawicznym tempie, zostawiając po drugiej stronie morza swoje wojska i zabierając tylko kapitana Marcusa d’Ivore i porucznik Winter Ihernglass. I zamiast w wojnę pakuje się w polityczną intrygę z potyczkami w tle.
Podobnie jak w pierwszym tomie znajdziemy wyraźną inspirację naszą historią (tym razem jest to rewolucja francuska), ale podobnie jak w pierwszym tomie ta inspiracja w niczym nie przeszkadza a całość czyta się lekko i błyskawicznie.
Niestety cała reszta w porównaniu z pierwszym tomem wypada zdecydowanie gorzej. Janus nadal ma modyfikatory do siły zajebistości +100 i to bez żadnego wyraźnego powodu. Marcus dalej jest rycerski i naiwny do bólu, a na dodatek dostaje stanowisko na którym te cechy ewidentnie będą mu przeszkadzać. Winter awansuje na główną postać, przez co całość budzi dodatkowe skojarzenia z V for Vendetta, ale niestety charakter postaci na tym cierpi i porucznik z postaci intrygującej zmienia się w nudną. A zaginiona kochanka/przyjaciółka, jak wspominała Atisza, jest postacią tak niewytłumaczoną i jednoczenie tak udziwnioną, że nijak nie da się jej kupić. Jeszcze mniej strawną postacią jest Orlanko – przez pierwszy tom przedstawiany jako czarna eminencja i Richelieu do kwadratu okazuje się być… nijaki, nieprawdopodobny i nudny. Postać, która powinna straszyć bohaterów i wzbudzać w czytelniku napięcie wywołuje głównie ziewanie. Raesinii, która ma być przyszłą królową ociera się o bycie Marry Sue, a im bardziej autor próbuje czytelnikowi wmówić jakie cechy charakteru ma księżniczka, tym bardziej fabuła udowadnia, że bohaterka ich nie posiada.
Niestety świat nadal jest tak samo niedopowiedziany jak w pierwszym tomie, a że tym razem osią fabuły jest intryga polityczna przeszkadza to zdecydowanie bardziej, bo trudno przejąć się grą, której reguły i konsekwencje są tworzone na bieżąco.
Całość trochę ratuje lekki styl autora i fragmenty akcji, niestety jest ich mniej niż w tomie pierwszym i są bardziej… kameralne. Tym razem styl i akcja nie są w stanie zrównoważyć wszystkich minusów – jest ich zdecydowanie za dużo, a akcji zdecydowanie za mało.W porównaniu z Tysiącem Imion Mroczny tron wypada zdecydowanie gorzej. Po dobrze zapowiadającym się debiucie dostajemy fajnego językowo gniota. Mimo to pewnie sięgnę po trzeci tom, chociaż ze zdecydowanie mniejszym entuzjazmem.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *