Whitehead Colson – Kolej podziemna

Ta książka jest reklamowana jako „jedna z najważniejszych książek o Ameryce, jakie kiedykolwiek napisano” oraz „ulubiona książka Baracka Obamy”. Co do gustów prezydenta Obamy nie dyskutuję, bo ich nie znam. Ale żeby zaraz „jedna z najważniejszych”? Ot, sprawnie napisana historyjka z serii „a u was biją Murzynów”, czy tam raczej „a u nas bili i gnębili czarnoskórych niewolników”. Najważniejsze, co ją odróżnia od  całej masy podobnej literatury to pomysł, by szlak przerzutowy zbiegłych niewolników zwany „koleją podziemną” opisać jako …… rzeczywistą kolej, pociągi (parowe!)  jeżdżące podziemnymi tunelami.   No cóż, „Chata wuja Toma” została już napisana, a „Korzenie” sfilmowane, więc żeby powiedzieć coś nowego, jak widać trzeba się uciekać do takich pomysłów. Oczywiście dochodzi jeszcze wątek feministyczny – ten dziwaczy i brutalny świat poznajemy z punktu widzenia młodej niewolnicy, która ucieka z plantacji wraz z innym niewolnikiem, ale potem zostaje z nim rozdzielona. Przerzucana z miejsca na miejsce poznaje nowych ludzi i przewija się przez kolejne stany – Georgia, Karolina Południowa, Karolina Północna, Tennessee, Indiana – bierze też zdaje się udział w różnych historycznych dla Ameryki zdarzeniach. Jej śladami oczywiście podąża zajadły łowca niewolników, postać tyleż złowieszcza, co „papierowo” napisana.

Jeżeli jednak czytelnik chciałby dowiedzieć się więcej o ludziach pomagających zbiegom, zwłaszcza o tych białych, to za wiele się nie dowie. Najwyraźniej dla Autora ważniejsze były dosyć szczegółowe opisy wyglądu i wyposażenia podziemnych dworców, niż motywacje i pobudki ludzi, którzy ryzykowali linczem, żeby pomóc innym ludziom, tak się składa, że czarnoskórym i przez to w praktyce wyjętym spod prawa. Z drugiej strony opis prawie całkowitego rozdzielenia tych dwóch światów – białego i czarnego – rozdzielenia nie tylko przestrzennego, prawnego i funkcjonalnego, ale też – a może przede wszystkim mentalnego – jest celny, precyzyjny, oszczędny  i może właśnie przez to rzeczywiście wstrząsający.  Czarnoskóry niewolnik sam siebie uważa za „Murzyna” – a zatem człowieka zasadniczo odmiennego od białego, niemalże inny gatunek. Być może jest tak, że zostało mu to wbite do głowy całym wychowaniem, wspomaganym kijem czy batem nadzorców. W końcu rodzice czy dziadkowie tych ludzi zostali porwani ze swoich afrykańskich krajów, wywiezieni na inny kontynent i przemieszani na nim bez ładu i składu. „Kto panuje nad przeszłością, panuje też nad przyszłością” – pamiętacie? Tak, to Orwell.

To jest moim zdaniem najlepsza strona tej książki – opis takiego właśnie „spreparowanego świata”, gdzie wszystko – religia, prawo, opowieści rodziców (dopóki nie sprzedadzą ich albo ciebie), a w końcu zwykła siła mówią ci jaka jest rzeczywistość – i ze jest to rzeczywistość jedyna. I dopiero trzeba uciec z plantacji, żeby w kryjówce na strychu przypomnieć sobie litery i ze starego almanachu, który znalazłaś wyczytać, że jest jakaś inna rzeczywistość i – co więcej – można do niej dążyć, nawet jeżeli nie potrafisz sobie tego porządnie wyobrazić. I może jest tak, że właśnie stąd wzięły się te wszystkie wyimaginowane kafelki na wyobrażonych podziemnych stacjach.

Przyznam, że po lekturze mam ambiwalentne odczucia – jak dla mnie ta historia jest za prosta, zbyt łopatologiczna, zbyt powierzchowna. Z drugiej jednak strony – jeżeli jakiś fragment, opis czy scena przywodzi na myśl Orwella, to nie może to być taka całkiem kiepska książka.

 

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *