Bywają światy w których czytelnik się nudzi. Bywają światy w których czytelnik się gubi. I bywają światy w sam raz.
Porządnie, starannie przemyślane, poukładane, pozwalające niemal wierzyć, że opis jaki dostajemy dotyczy rzeczywistego miejsca w świecie, a nie literackiej imaginacji. Taki właśnie jest świat przedstawiony w Namiestniczce. Widać, że autorce przyszło w sukurs jej RPG-owe doświadczenie. Nijak nie można się przyczepić do wizji świata jaką przedstawiła w Namiestniczce. Konstrukcja krain jest praktycznie bez wad. Jest przemyślana od początku do końca. Od geografii i związanej z tym pogody wymyślonych krain, poprzez układ społeczny, aż po wierzenia religijne, historię i obecność magii. Jednocześnie , autorce udało się uniknąć pułapki sztuczności. Ani przez moment nie mamy wrażenia, że przedstawiony świat jest tworem sztucznym. Na początku czytelnik może czuć się jak przybysz z innej planety, ba wręcz innego wymiaru, złośliwością losu wrzucony został w sam środek wydarzeń, których znaczenia nie pojmuje i nie potrafi należycie ocenić, przytłoczony nadmiarem informacji które zostają mu od razu i co tu kryć – od ucha zaserwowane. Wie tylko, że znalazł się w świecie bardzo odmiennym i musi pilnie obserować wydarzenia, żeby je należycie pojąć i móc się w nich odnaleźć, by z czasem także być w staniewłaściwie je ocenić. A w tym świecie dzieje się naprawdę wiele, choć teoretycznie nie ma tu rewolucji.
Ludzie w zasadzie opanowali cały świat. Elfy wycofały się do swojego matecznika w Kryształowym Lesie i pilnują bardzo starannie swoich tajemnic. Na tronie zasiada królowa- dziewica, oczekująca na powrót swojego oblubieńca elfiego króla, który….. Tu są różne wersje w zależności od tego kto nam o owym królu opowiada.. Dla jednych to mit dla innych religia, dla jeszcze innych znakomity środek do manipulacji i wpływania na losy kraju. Tak czy inaczej status quo trwa od wieków. Kolejne królowe zwane namiestniczkami pojawiają się i odchodzą, a kamienna statua trwa. Kraj sie rozwija, dworacy spiskują, wojskowi toczą wojny, kupcy marzą o wydaniu korzystnie córek, szlachta jak to szlachta czasem zadziera nosa, częściej sama bierze się za handel. Kwitną mniejsze i większe intrygi ktoś kogoś kocha, ktoś kogoś nienawidzi, ktoś komuś marnuje życie. Samo życie.
Postacie, przynajmniej te z pierwszego tomu są zarysowane bardzo wyraziście. Nie pozwalają czytelnikowi na pozostanie obojętnym. Jednych bohaterów lubimy i kibicujemy im, innych przestajemy lubić dość szybko i ze złością zaczynamy się zastanawiać co też na początku w nich widzieliśmy.
Elfy…. Elfy sportretowane są co najmniej dziwnie. To nie te świetliste istoty, do których przyzwyczaił nas Tolkien. Nawet nie drowy. Elfy które opisała Wiera bardziej sprawiają wrażenie zombie, a już na pewno są istotami przeżartymi na wskroś przez zło. Wykorzystują czarną magię, intrygują, knują, kłamią, manipulują ludźmi, są okrutne i przewrotne, a nawet nie zawaham się użyć tego określenia – są podłe.
Załuję, że do chwili obecnej nie wydano trzeciego tomu namiestniczki, bowiem po lekturze drugiego tomu czytelnik pozostaje z ogormnym niedosytem i masą pytań oraz spekulacji -po prostu gubi się w domysłach kim jest tajemniczy elfi król, czy Ared to bóg zła, czy raczej rozwoju i czym naprawdę jest tajemnicza jaskinia w górach wypełniona artefaktami przywodzącymi na myśl magazyn kosmicznej ekspedycji.
Na marginesie, te właśnie kosmiczne sugestie stanowią jedyną słabość dylogii. Najzwyczajniej w świecie nie pasują do całości obrazu, odbiera się je jako obce, zupełnie tak, jakby do scenariusza dobrał się entuzjasta teorii o pozaziemskich korzeniach naszej cywilizacji i na siłę wsadził do fabuły swoje trzy, kompletnie nie pasujące grosze.