Sam bym sobie tej książki nie kupił. Autor nie moja bajka, okładka z czarnym ptaszorem nurkującym na Watykan też nie wygląda zbyt atrakcyjnie… Ale że żona przyniosła ją z biblioteki, a na okładce była zajawka, że to dalsza część „Agenta dołu”, którego dobrze mi się czytało – inna rzecz, że sto lat temu – no to wziąłem i w nawet dobrnąłem do końca. Nie, żeby ta opowieść była źle napisana – nie, bynajmniej, technicznie bardzo sprawnie i wszystkie elementy są na miejscu. Jest tylko jeden, a właściwie dwa problemy – Autor i treść. Marcin Wolski, jak wiadomo jedna ze sztandarowych postaci „dobrej zmiany” w mediach, zawsze wiedział z kim warto trzymać, a z kim nie. W „lepszych czasach” mojej młodości był sekretarzem PZPR w Polskim Radiu (teraz twierdzi, że był tam za Wallenroda), potem robił za siłę lekko opozycyjną w Programie 3, po 1989 roku w telewizji (Polskie Zoo, rodzaj politycznego kabaretu), potem….. i tak dalej, i tak dalej.
A treść – cóż, wyraża obawy mniej czy bardziej realnych „polskich katolików” o losy Kościoła katolickiego, który najwyraźniej zszedł z właściwej ścieżki i zmierza ku zagładzie, a nawet gorzej – do przejęcia przez siły Zła. Oto bowiem po śmierci papieża będącego następcą Benedykta (choć nie pada imię Franciszka) Watykan przygotowuje się do konklawe, wyboru jego następcy. I tylko kilka osób w Polsce wie, że te wybory będą zmanipulowane i kandydat piekła wygra je w stosunku 88 do 35 – bo miało stosowną wizję. Dlatego właśnie, z naszego Przedmurza wyrusza do Rzymu ekspedycja ratunkowa w składzie: ksiądz suspendowany za zbyt aktywne tropienie demonów w Kościele, jego kolega obecnie też ksiądz, ale poza tym były komandos, następnie Weronika, młoda scenografka z telewizji – ta będzie służyć za pretekst do opisów różnego rodzaju seksu oraz dosyć nieskutecznych prób powstrzymywania się od tegoż, a ekipę uzupełnia lesbijska charakteryzatorka z telewizji, porwana przez obu księży z Saskiej Kępy i wyegzorcyzmowana (nie wiem, czy coś takiego dopuszcza prawo kanoniczne, bo świeckie na pewno nie). Brakuje tylko tajemniczego don Pedro (carramba), szpiega z krainy deszczowców – to zresztą zrozumiałe, przy dzisiejszej technice nie ma co jechać za śledzonymi…. A, byłbym zapomniał – jedzie jeszcze dość zasłużony pisarz w pewnym wieku – Jarosław, postać absolutnie kryształowa i adresat westchnień Weroniki. O samej fabule nie ma się co rozpisywać, trochę opowieści drogi, trochę płaszcza i szpady, nieco taniego horroru, no i oczywiście opisy seksu w różnych konfiguracjach – w niektórych konfiguracjach jest on dopuszczalny i nawet błogosławiony, a w innych – nie (żeby była jasność – księża nie biorą w udziału w tych atrakcjach, jedynie spowiadają uczestników (także ten suspendowany – no, nie wiem czy to kanonicznie dopuszczalne). Konkluzja jest taka, że ludzie mogą sobie podejmować dowolne wysiłki w celu powstrzymania Zła, ale bez boskiej interwencji nie mają szans. Z drugiej strony jednak wysiłki ludzi zwiększają szansę na Boską interwencję, więc wychodzi, że warto jakieś działania jednak podejmować.
Całość wygląda jak ni to utopia, żeby nie powiedzieć produkcyjniak (w zakresie ludzkich postaw i zachowań), ni to dystopia (w zakresie złego świata wokół i siatek zła oplatających zarówno życie społeczne, jak i Kościół). Watykan w ruinie, wokół mafie, siatki, koterie, seks i różne rodzaje poglądów, orientacji i innych zboczeń. Jakaś taka kompletnie manichejska wizja świata, gdzie nic nie dzieje się bezinteresownie, a zło co do zasady ma przewagę, chyba że zostanie powstrzymane w sposób nadnaturalny. A co miałoby być remedium? Ano, o ile dobrze rozumiem, etyka seksualna rodem z kursów przedmałżeńskich oraz zdyscyplinowany Kościół, który wrócił do swoich tradycyjnych poglądów i metod działania. Bo trzeba Wam wiedzieć, że po całym tym zamieszaniu tron papieski obejmuje papież Pius XIII, a nasza dzielna Weronika w stosownym czasie rodzi syna, nowego człowieka dla nowego świata i nadaje mu imię. A imię oczywiście może być tylko jedno – JA-RO-SŁAW!!!!
Przyznam się też, że denerwowały mnie momenty, gdzie Autor opisywał – i to jako dobre i właściwe – działania moim zdaniem sprzeczne z prawem kanonicznym. O porwaniu dla egzorcyzmów i spowiedzi u suspendowanego księdza już było, do tego dochodzi udzielenie sakramentu małżeństwa „bo oni już nie mogą bez siebie wytrzymać, a muszą być w stanie łaski uświęcającej, ponieważ to nasza jedyna osłona przed mocami zła” – i w ogóle magiczne traktowanie wiary, sakramentów, obrzędów. Ja rozumiem, że Autor nie musi się ściśle trzymać treści kanonów, ale jeżeli chce wskazywać właściwą drogę Kościoła, to wypadałoby zachować trochę ducha, a nie tylko przywiązywać tak wielką wagę do rytów, form i tzw. Tradycji. Inna sprawa, że zmiana czy nawet odwrócenie znaczenia słów, wzywanie do przestrzegania nakazów, które są dla maluczkich, a dla nas to już nie, interpretacja co poniektórych kanonów „po bandzie”, byle tylko nasze było na wierzchu – to wszystko mi coś przypomina. Bo przecież to MY określamy, co jest dobre, prawe, etyczne i dopuszczalne, a co takie nie jest, prawda?
Nie wiem, czy polecać Wam tę książkę, czy nie – nie jest to arcydzieło ani coś, co pozostanie w historii literatury. Jeżeli jednak chcecie troszeczkę lepiej zrozumieć to, co się wypisuje po gazetach i Internetach, jak myślą i do czego dążą co poniektórzy – możecie poświęcić te parę godzin i przeczytać.
Oboje z Varanem dłuższą chwilę głowiliśmy się, do jakiej kategorii zaliczyć ten wykwit sztuki pisarskiej. Ani to utopia, ani dystopia, ani postapo, ani obyczajówka, ani satyra polityczna. A jakoś bardzo nie chciało nam się tworzyć kategorii “literatura po linii i na bazie”. W końcu uznaliśmy, że to jednak będzie fantasy. A dokładniej fantasy katolickie. Zamiast jednorożca mamy co prawda Jarosława, ale i to ja na “J” i to na “J” nie ma się czego czepiać. Jeśli kogoś taka kategoria uraża, cóż – może nie odwiedzać tego bloga.