Hendel Paulina – Żniwiarz. T.1 Pusta noc (dwugłos)

Żniwiarz przeleżał w stertce do przeczytania prawie pół roku. Jakoś zawsze było coś ciekawszego, z ładniejszą okładką, albo po prostu coś, czego wyciągnięcie nie spowodowałoby zawalenia się całej misternie ustawionej sterty. Wreszcie jednak prawa fizyki zwyciężyły, sterta gruchnęła ze stosownym łomotem i na wierzchu objawił się Żniwiarz…. A skoro już się objawił, to go przeczytałam. I szybciutko zamówiłam pozostałe dwa tomy.  Teoretycznie jest to opowieść jak ich wiele. Tytułowy żniwiarz to ktoś w rodzaju Constantine’a, odsyłający w zaświaty różne byty, które plączą się po świecie, choć nie powinny. W dodatku praktycznie nieśmiertelny, bo choć można go zabić, to powraca w ciele innego zmarłego. Główna bohaterka – Magda, ma właśnie w rodzinie takiego żniwiarza. A i sama, ku lekkiemu przerażeniu rodziców też widzi stwory i potwory. Wujek żniwiarz coś ją tam pouczył, więc Magda z dużym upodobaniem, niczym przysłowiowa ćma pcha się do wyganiania zmór, bezkostów i innych dziadostw które plączą się tu i tam. Dość szybko jednak opowieść pokazuje drugie dno – kryminalno-romansowe.  Autorka na całe szczęście uniknęła jednak pułapki rozważań typu jak ona ślicznie pluje oraz innych męczarni Wertera, więc Żniwiarzowi, przynajmniej w pierwszym tomie bliżej do Grima czy Buffy niż do Zmierzchu.  Jej bohaterka jest normalną dwudziestolatką z dość osobliwym życiem osobistym, pogodzoną z tym, że sąsiedzi patrzą się na nią dziwnie, znajomych nie ma prawie wcale, a życie towarzyskie zamyka się w kręgu  rodziny która wie co jest grane i zdążyła się do tego w jakiś tam sposób przyzwyczaić. I gdyby jeszcze Magda nie miała skłonności do bycia panną “ja wiem lepiej” oraz do bohaterszczyzny, byłaby bardzo fajną i sympatyczną postacią. Da się ją co prawda i w tej postaci lubić, ale  czemu nie dążyć do ideału?

Jeśli chodzi o fabułę – wielki plus, za wykorzystanie postaci z polskich wierzeń. Upiory, zmory, spaleńce, bezkosty, nawi… I dobrze, bo ja osobiście jestem już ciężko znudzona wampirami, wilkołakami, zombiakami, banshee i zmiennokształtnymi. Intryga od pewnego czasu staje się niestety dość przewidywalna, a główny oponent jest tak oczywisty, jakby przykleił sobie na czole karteczkę z napisem “TO JAAAA!!!” Zakończenie też mnie nie zaskoczyło. Bardziej zaskoczyło mnie to, że książkę czytało się tak przyjemnie. Nie wiem czy to styl pisania Pauliny Hendel, czy pewna swojskość klimatu sprawiły, iż  pomimo dostrzegania tu i tam kartonu wyłażącego z dekoracji dałam się wciągnąć w akcję i mam ochotę na więcej.

Przyjemna, typowo wakacyjna powieść.

 

_________________________________________________________________________________________________________________________ Lashana

 

Z książką miałam podobnie jak współrecenzentka – Żniwiarz przeleżał długo, bo zawsze było coś, co ciekawiło mnie bardziej, aż pewnego pięknego dnia przestawiając książkowy tetris między półkami, tak żeby zmieściły się najnowsze pozycje, poprzestawiałam całość tak, że Żniwiarz został mi w ręce i już nigdzie nie chciał się zmieścić.
Podobał mi się klimat całości – zarówno ogólne wrażenie Buffy w krainie słowiańskich demonów, jak i atmosfera niewielkiego miasteczka, gdzie wszyscy się znają, na dodatek bardzo dobrze wykorzystana przez autorkę (problemy z transportem i zasięgiem). Podobało mi się też sięgniecie do słowiańskiego bestiariusza.
Fabuła podobała mi się trochę mniej. Umiejętność powracania Żniwiarzy nie jest do końca wykorzystana (ale niech będzie, że to dopiero pierwszy tom). Po bardzo fajnym wstępie akcja nagle zwalnia do ślimaczego tempa i nadmiar ekspozycji trochę przynudza. Być może przez to losy postaci zaczęły mnie obchodzić dopiero w okolicy połowy powieści. A może to kwestia bohaterów… Magda mimo kilku irytujących cech i kompleksu bohatera jest nawet sympatyczna, za to Feliks jest ciężki do zniesienia w dowolnym wcieleniu. Zresztą sam Żniwiarz jest chodzącym uosobieniem problemów logistycznych całej idei Żniwiarzy – nie mają literatury, o bazie danych nie wspominając, nie mają ze sobą kontaktu, nie mają telefonu, nie korzystają z technologii. I byłoby to wytłumaczalne, gdyby nie fakt, że przejmują wiedzę i część charakteru nowego opakowania. I jakoś tego nie wykorzystują.
Potwierdzam też słowa współrecenzentki – zakończenie jest przewidywalne i to mimo tego, że trochę naciąga prawa magii tego świata. Zły jest jeszcze bardziej oczywisty niż zakończenie, bo w okolicach setnej strony autorka mówi o nim praktycznie wprost.
Mimo wszystko i mimo paru kwiatków, takich jak samotne łzy i stwierdzenie, że kiszka i kaszanka to dwa różne dania z grilla, całkiem sympatycznie się to czytało. Jednak nie na tyle, żebym sięgnęła po kolejne tomy.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *