Pierwszy tom Piątej fali podobał mi się bardzo. Napisana sprawnie, inteligentnie, z ciekawymi pomysłami i choć bohaterami są młodzi ludzie, wręcz dzieci – nie jest to lektura młodzieżowa. Niektóre pytania które przemycił autor są bowiem ponadczasowe. Toteż bardzo byłam ciekawa tomu drugiego, również dlatego, że możliwych kierunków poprowadzenia akcji było sporo i bardzo mnie intrygowało w którą stronę autor pociagnie fabułę.Nie da się ukryć, że autor mnie zaskoczył, choć nie do końca było to pozytywne zaskoczenie. Czasami zadawałam sobie wręcz pytanie czy to na pewno jest kontynuacja Piątej fali? Niby zgadzał się moment zainicjowania fabuły, niby ci sami bohaterowie, niby styl pisania ten sam, ale całość jakoś nie do końca spójna. Jakby autor zagubił się nieco we własnych rozważaniach filozoficznych, podporządkował im fabułę i wyszedł mu… Uroboros, czyli zapętlił się i ugryzł we własną kitę.
Fabuła Beskresnego morza zaczyna się dokładnie w tym samym miejscu w którym zakończył się tom pierwszy. Baza została zniszczona, Cassie, Ben, Filiżanka, Ringer, Pączek, Dumbo i Sam ukryli się w hotelu i oczekują na powrót Evana, który podjął się samobójczej w gruncie rzeczy misji wysadzenia bazy. Dzieci żołnierze znalazły się w sytuacji nie do pozazdroszczenia – mają rannych, za to nie mają zapasów, leków, ubrań, zbliża się zima i w hotelu jest upiornie zimno a w dodatku gnieżdżą się w nim stada szczurów. Co gorsza są stosunkowo blisko bazy a to oznacza, że ewentualny pościg może ich szybko dopaść. Muszą zdecydować się, czy ważniejsza jest kwestia zaufania i lojalności czy przetrwania. Choć odpowiedź wydaje się prosta, bo cóż martwym po lojalności czy zaufaniu to jednak autor tak potrafi zakręcić argumentacją, że zaczynamy mieć wątpliwości. I… zaczynamy się w trakcie lektury irytować. A po skończonej lekturze zaczynamy się zastanawiać z czego do licha ta irytacja wynikała.
W Bezkresnym morzu autor prowadzi nas dwoma tropami. Bohaterami pierwszego jest grupa oczekująca na Evana i w mojej opinii jest to zdecydowanie słabszy wątek. Z Cassie i jej towarzyszy wyłazi to, że są dziećmi. Owszem dojrzałymi nad wiek, doświadczonymi w bardzo okrutny sposób, ale jednak dziećmi. Są bezradni, zagubieni, a co gorsza każdy wlecze swój własny garb wspomnień i doświadczeń z poprzedniego życia. Widać jednak jak autor szamocze się z motywem, jak pisze go nieco wbrew sobie, co kończy się drewnowatością postaci, papierowością otoczenia i ogólną miałkością wątku.
Bohaterem drugiego jest Ringer i jej losy po pojmaniu. W tym motywie odnalazłam wszystko to co podobało mi się w pierwszym tomie. Inteligentne pisarstwo, dobrze zbudowane postacie, niezła intryga oparta na schemacie gry w szachy, wyjaśnienia kilku zagadek, w dodatku wyjaśnienia logicznie do przyjęcia. Od tej części nie mogłam się oderwać, choć autor nie ustrzegł się kilku dłużyzn, a pewna skłonność do filozofowania spowodowała, iż nie jest to lektura do poduszki, bo albo się skupisz i wybijesz ze snu, albo cię lektura tym czy innym fragmentem rozkosznie do snu ulula.
Podsumowując: książka w połowie dobra, w połowie niekoniecznie.