(3,5 / 5)
Tytuł trochę zwodzi. Owszem, jest to okupacja od strony kuchni, ale w dużo szerszym zakresie niżby tytuł mógł sugerować.
Jest tu sporo o polityce głodówkowej, hitlerowskiej propagandzie i przede wszystkim o przemycie – bo w końcu, żeby gotować to trzeba mieć co. Jest o hodowaniu warzyw w środku miasta, żołędziach na sto sposobów i zdobywaniu jedzenia dla powstańców. Jest czasem śmiesznie, czasem obrzydliwie, czasem strasznie. Chwilami historie kojarzą się z absurdalną historią przygodową doprawioną ułańską fantazją.
Ale przede wszystkim jest to historia o kombinatorstwie, sprycie i kreatywności wywołanych potrzebą przeżycia. Zarówno w kuchni, jak i poza nią. I o kobietach, które pomysłowością i kreatywnością ratowały rodziny od śmierci głodowej.
Temat jest ciekawy i to, że chwilami autorka lekko chaotycznie skacze po tematach około jedzeniowych nie przeszkadza. Trochę trudniejsza do przełknięcia jest liczba cytatów. Niby cytat jest często lepszym argumentem niż parafraza, ale tu było ich trochę za dużo. Do tego stopnia, że miałam nieodparte skojarzenia z pracą licencjacką, gdzie wszystko trzeba udowodnić cytatem i im więcej cytatów, tym lepiej. Wychylający się spoza cytatów styl autorki jest całkiem przyjemny, więc tym bardziej szkoda, że został przyduszony fragmentami z różnych źródeł.
Książka jest wydana wyjątkowo porządnie, zwłaszcza jak na dość ciekawostkowy wycinek z historii. Twarda oprawa, zdjęcia, bibliografia, indeks potraw i składników. I spory zestaw przepisów przetestowanych przez autorkę, dzięki którym możemy próbować odtworzyć okupacyjne menu.
Historia warta poznania i pamiętania, przepisy – przetestowania, a warstwa literacka – cóż, mogłoby być lepiej, ale i tak ze względu na historię – warto.