Drugi tom Kronik Amberu opowiada nam o losach Merle Corey’a, czyli Merlina syna Corvina z Amberu i Dary z Dworców Chaosu. Jak nie trudno się domyśleć, takie dziedzictwo nie ułatwia specjalnie życia Merle’yowi, czy może poprawniej Merlinowi. Ostatecznie jest jednocześnie dziedzicem dwóch światów pozostających w wiecznym konflikcie – dzieckiem ładu i chaosu. Bardzo byłam ciekawa, jak autor wybrnie z tak skomplikowanego układu i w którą stronę pociągnie opowieść. Czy dla odmiany pokaże nam mroczny świat Dworców, czy namiesza w świecie Amberu. Okazało się, że i jedno, i drugie i trzecie. I…. zdecydowanie za dużo.
Drugi tom zaczyna się bardzo podobnie do pierwszego. O ile jednak Corwin niewiele wiedział o swoim pochodzeniu i musiał mozolnie dogrzebać się prawdy, o tyle Merle doskonale wie kim jest. Jednak podobnie jak jego ojciec musi uciekać przed tajemniczym zamachowcem, który dybie na jego życie. Czytelnika wpada więc od razu w wir wydarzeń mnożących znaki zapytania i poczucie zagrożenia. Merlin może jednak od początku liczyć na swoją rodzinę z Amberu i na własne niemałe magiczne umiejętności. Bo Merlin, a jakże jest czarodziejem całą gębą. Jest również informatykiem i niesfornym facetem, który ma własne zdanie, własne pomysły na życie i nikomu specjalnie nie ufa. W gruncie rzeczy trudno mu się dziwić, ostatecznie rodzinę ma dość specyficzną. Szybko zresztą okazuje się, że jego nieufność jest w pełni uzasadniona. W Amberze spokój jest bowiem pojęciem względnym. Tu zawsze coś się dzieje, jeśli nie w polityce, to w rodzinnych układach i układzikach. I dopóki autor utrzymuje się w tym klimacie, nie ma problemu z czytaniem książki. Problem zaczyna się, kiedy autor postanawia dorzucić co nieco do tej już i tak wybuchowej mieszanki. Niestety jest to całkiem duże “co nieco”, psujące w mojej opinii smak całości. Mamy zatem super konstrukt czyli magiczno – informatyczną maszynę obdarzoną super mocami, własnym zdaniem oraz osobowością. Maszynę zwracającą się do Merlina per “tato”. No dobrze, niech będzie, mag informatyk ze świata Amberu mógł zmajstrować coś takiego. Jestem w stanie przełknąć nawet fakt, że Wzorce okazały się mieć własną świadomość oraz być w wiecznym konflikcie z z mrocznym wzorcem. Jednorożca i Węża też przełknęłam już z trudem. Przełknęłam kolejne dzieci Oberona. To, że był nieprzeciętnie jurny wiedzieliśmy już w poprzednim tomie, więc kolejne “progenitury” nie powinny nikogo dziwić. Ale upiory wzorca oraz opisy życia w dworcach chaosu, przemieszane z nieco filozoficznymi rozważaniami zwyczajnie mnie już znużyły. Może to niezbyt eleganckie, ale od pewnego momentu w głowie tłukło mi się tylko jedno pytanie, a zarazem prośba: “facet coś ty zażywał?! Odstaw bo ci szkodzi”
W efekcie, odłożyłam Kroniki z bardzo mieszanymi uczuciami. Bohaterowie się nie zmienili, dalej są charakterni, autentyczni, doskonale opisani. Lubimy ich i nienawidzimy, wkurzają nas, czasem śmieszą, choć również coraz częściej męczą. Intryga jest dobrze skonstruowana, rozwiązanie nieoczywiste, narracja dynamiczna i plastyczna. Tak jest przynajmniej przez 3 pierwsze tomy drugiej części Kronik. Niestety ostatnie dwa opowiadania psują całość zbytnim, choć dobrze ukrytym filozofowaniem. Nużą, męczą, denerwują, powodują, że nie ma się już chęci na dalsze czytanie. Ilość wątków, ilość postaci, próba wciśnięcia w to jakiejś filozofii i próba poklejenia wszystkiego do kupy wyszła autorowi średnio, a w zasadzie.. nie całkiem nie wyszła. Ostatniego opowiadania nie dałam rady dokończyć. Może kiedyś sięgnę po Kroniki Amberu jeszcze raz i przeczytam wszystkie 10 części. Na razie mam serdecznie dość Merlina i jego ożywionego komputera, oraz Amberu, Dworców Chaosu i wszelkich ich spraw.