Po przeczytaniu Lwa zaczęłam się zastanawiać do jakiej kategorii powinnam przypisać tę książkę. I napotkałam spory problem. Nie mogę nazwać tej książki historyczną bo z historii ostała się w niej kraina i ogólne, bardzo zresztą cieniutkie tło. Nie chcę nazwać sensacyjną. Niby mamy intrygę quasi polityczną, ba jest wątek walki tajnych organizacji raz pojedynek szpiegów, ale jakoś mi ta sensacja jako określenie kategorii nie do końca pasuje i już. Przygodowa? Jeśli walkę o władzę uznamy za przygodę to owszem, możemy uznać, że Lew Kairu jest książką przygodowa. Ja dalej przekonana nie jestem.Wracając do samej książki. Jej fabuła przypomina mi trochę grę Assasin Creed, bowiem główny bohater, emisariusz jednej z grup Asasynów biega sobie po Kairze i zajmuje się pozbawianiem życia przeciwników oraz pechowych osób postronnych. Rzeczony asasyn zwany jest Emirem sztyletu, bowiem posługuje się ostrzem w którym zaklęty jest demon, dżin czy inna cholera. Moc ostrza objawia się w momencie kontaktu fizycznego i obojętne czy jest to rana, czy ktoś po prostu weźmie broń do ręki. Ostrze odbiera odwagę, chęć do walki i siły. Nie wiem czy to wina autora, czy tłumacza, ale przez całą książkę usiłowałam dojść do tego z jakim rodzajem broni mamy tu do czynienia – czy to jakiś rodzaj kindżału – na co wskazywałby tytuł właściciela, czy jednak coś dłuższego i nijak mi nie wychodziło, bowiem w fabule raz było tak, raz siak. Zadżinione ostrze to nie jedyny motyw nadprzyrodzony jakim uraczył nas autor. Wpakował on jeszcze do fabuły nekromantę. I tu na pytanie „a po co?!” odpowiedź jest bardzo prosta – po to, żeby dało się uzasadnić niektóre wątki, czy rozwiązania, bo nie da się ukryć, że w kilku miejscach fabuła jest wiązana sznurkiem, a w kilku innych trzyma się na przysłowiowej gumie do żucia.
A mogło być tak pięknie…. Główny pomysł opiera się na wiecznej walce jaką toczono o Egipt. Rządzący w imieniu Kalifa wezyr chce tronu dla siebie. Wspiera go w tym koteria pałacowych eunuchów i przekupiona gwardia syryjska. Do zasobów Egiptu chcieliby się dobrać też inni -templariusze, czy lokalni kacykowie. Na Kair maszerują dwie armie,a kalif systematycznie podtruwany jest bezwolną kukiełką. Taki stan nie podoba się władcy Assasynów który wysyła swojego człowieka do zadań specjalnych – rzeczonego Emira Sztyletu. I wtedy dowiadujemy się, że w Kairze działają też inni assasyni wysłani przez legendarnego starca z gór. Jeśli do tego dołożymy templariusza renegata, panienkę z haremu która najpierw odkrywa tajemnicę pałacowego „drugiego obiegu” a potem prawdę o podtruwaniu kalifa, panienkę szefową szpiegów, panienkę wojowniczkę a na koniec niekromantę to nagle okazuje się, że w barszczyku pływa zdecydowanie za dużo grzybków i nie wszystkie są strawne. Co gorsza postacie w większości są papierowe i zdecydowanie nie ma komu kibicować, zaś akcja jak już wspomniałam, miejscami popychana jest niemalże palcem. Wszystko zaś kończy się prawie, że happy endem ( pominąwszy rzecz jasna te trochę ofiar w ludziach po drodze)
A przy tym wszystkim książkę czyta się szybko i jak mawia jeden z moich znajomych „bezboleśnie”. Scott Oden pisze na tyle plastycznie i potoczyście, że pomimo świadomości braków w fabule czytamy książkę do samego końca, choć odkładamu bez żalu i przykrości.
Słaby średniak