Niektórzy pisarze obdarzeni są niezwykłym talentem. Piszą powieści tak właśnie, jakby śpiewali tajemniczą pieśń. Snują swoją opowieść w tak magiczny sposób, że jest w tym coś pradawnego, niemal mistyczne “coś”, co pobrzmiewało w opowieściach bardów, w legendach i sagach. Takim właśnie śpiewakiem tajemnic okazał się Tim Willocks. Już od pierwszego zdania wciąga czytelnika w świat swoich bohaterów, rzuca na niego urok i nie wypuszcza do ostatniej strony. To opowieść, w której zgrabnie połączono motywy stare jak świat – szaloną miłość od pierwszego wejrzenia, namiętność i zemstę, przeznaczenie, heroiczną walkę… Już to wystarczyłoby, aby się w książce zakochać. Ale nie trudno się domyśleć, że takie zestawienie mogłoby się dość łatwo zamienić w łzawy, słodki jak nieszczęście gniot z rodzaju tych jakimi raczą świat przeróżni pisarze ( co gorsza nie zawsze zasługujący na to szlachetne miano) spod znaku szeroko pojętej “literatury kobiecej”. Timowi Willocks’owi udało się jednak w bardzo prosty sposób uniknąć tej pułapki. Jego bohater najzwyczajniej w świecie nie jest rycerzem, który przyjeżdża do swojej bogdanki na białym koniu. Ba, on w ogóle nie jest rycerzem. Nie jest też aniołem. To najemnik, o bogatym życiorysie, i nie zawsze czystych rękach. Ma dość walki i aktualnie prowadzi z przyjaciółmi tawernę oraz handluje tym i owym. Jednak jego unikatowe umiejętności i wiedza sprawiają, że zagrożeni najazdem Sulejmana Joannici z Malty koniecznie chcą go mieć w swoich szeregach. A wobec upartych odmów sięgają po najstarszy środek motywujący czyli kobietę. No wiadomo, gdzie diabeł nie może tam babę pośle. Kobieta rzecz jasna jest piękna, ma swoją własną mroczną tajemnicę i koniecznie chce się dostać na Maltę – więc dostaje propozycję nie do odrzucenia : może przyjechać na wyspę pod warunkiem, że przywiezie ze sobą Mattiasa Tannhausera. Pomiędzy Carlą a Mattiasem zaiskrzy od pierwszej chwili i niezależnie od tego co będą wygadywali, czytelnik i tak będzie wiedział swoje. Duet dość szybko zmieni się w trójkąt, a pod potężnymi murami maltańskiej twierdzy braci szpitalników stanie potężna armia Sulejmana. Rozpoczną się zmagania tyleż heroiczne co nieskończenie brutalne, bo obie strony konfliktu nie będą przebierać w środkach byle tylko pognębić przeciwnika. Pod tym względem chrześcijanie i muzułmanie nie różnią się od siebie, a walka którą będą prowadzić złamie zasady obu religii. Trzeba przyznać autorowi, sceny walk opisuje bardzo dobrze. Nie nudzi, nie nuży, każdy opis jest inny – a jest to nietrywialne w sytuacji, gdy opisuje się kolejne szturmy na ten sam bastion. Tim Willocks nie epatuje ani przesadnym okrucieństwem, ani nie uwzniośla niepotrzebnie swoich bohaterów. Są najzwyklejszymi ludźmi i doznają zwykłych ludzkich uczuć – boją się, pocą, marzną, są głodni i spragnieni, bolą ich zmęczone mięśnie i pokaleczone ciało. Inną zaletą książki jest bardzo dobre ukazanie namiętności jakie targają bohaterami. Nienawiść, pożądanie władzy, pragnienie postawienia na swoim za wszelką cenę, nieumiejętność zrozumienia drugiego człowieka, nietolerancja… mniejsze i większe wady i grzeszki ludzkiego rodzaju… a z drugiej strony lojalność wobec przyjaciół, wytrwałość, odwaga, miłość, poświęcenie. Wszystkie jasne cechy ludzkiej duszy. I tak jak Mattias może na raz być i muzułmaninem i chrześcijaninem i nie wyznawać żadnej z tych religii, tak w jednej ludzkiej duszy może mieszkać wiele wad i wiele zalet. “Religia” to książka w której splata się na raz wiele wątków, przemyśleń i ideii. I nawet wątki religijne – momentami nieco zbyt nachalnie upakowane nie potrafią jej zepsuć ani przyćmić kunsztu autora. Jeśli zatem lubicie romans rycerski bez rycerzy, powieści historyczne i przygodowe oraz potraficie docenić barwność postaci i bogactwo języka, to Religia na pewno Was nie zawiedzie.