Zajawka na okładce głosi : ” ta opowieść poruszy cię do głębi”. Spodziewałam się więc mocnego thrillera. Tymczasem… nic z tych rzeczy. Jeśli bowiem ta opowieść porusza do głębi, to nie nagromadzeniem drastycznych opisów, nie klimatem zagrożenia, nie nieznanym niebezpieczeństwem. Tym co może w niej poruszyć czytelnika jest nietolerancja, fanatyzm, zakłamanie. Dlatego długo zastanawiałam się do jakich kategorii zaklasyfikować tę powieść. Czy to bardziej kryminał, czy może jednak thriller? A może powieść obyczajowa? Wiele jest wątków w tej książce i wiele kwestii poruszono. A zaczyna się trochę jak Blair Witch Project, tyle że rozgrywający się na dwóch płaszczyznach czasowych. Pierwsza – to tu i teraz. Dwójka dziennikarzy dokumentalistów natrafia w lesie na opuszczony obóz pierwszych osadników. W jednym z szałasów odnajdują notatnik. I rusza historia. Z jednej strony poznajemy ją z dziennika, który jakby ożywa na naszych oczach, z drugiej śledzimy losy tych, którzy dokonali odkrycia i teraz usiłują dowiedzieć się czegoś więcej.
W pierwszej perspektywie czasowej obserwujemy losy dwóch grup osadników zmierzających na nowe tereny, które pechowym zrządzeniem losu muszą połączyć siły. Dopóki wędrówka trwa, wszystko jakoś się układa, ale gdy okazuje się, że grupa będzie zmuszona przetrwać zimę w naprędce zbudowanym obozowisku spod westernowego obrazka zaczyna wychylać się zgroza. Szybko bowiem okaże się, że grupa pobożnych wędrowców – mormonów chowa w zanadrzu przynajmniej kilka brzydkich tajemnic. A gdy do ludzkich grzeszków, brudów i nietolerancji autor dołoży jeszcze wątek nadprzyrodzony – zaczyna się robić już całkiem nieciekawie.
W drugiej perspektywie czasowej mamy dwójkę ludzi przegranych – a przynajmniej tak siebie postrzegających, którzy w odkryciu dziennika zaginionego taboru wyczuwają szansę dla siebie – szansę na zaistnienie, zaleczenie kompleksów, na ponowne 5 minut chwały. Jednak los – przynajmniej w tym wydaniu w jakim przedstawia to nam Alex Scarrow, jest wyjątkowo przewrotnym bytem – jedną ręką daje szansę, a jednocześnie…. no właśnie, nasi bohaterowie nie wiedzą, że swoimi poszukiwaniami obudzą demony z przeszłości. Cytując klasyka – “kopali za głęboko”. W efekcie ich śladem zaczyna podążać śmierć. Nie powiem wam jak to się skończyło. Jeśli chcecie czytajcie i odkrywajcie mroczne zagadki z przeszłości sami.
Powiem za to, że Anioł śmierci nie jest może najbardziej udanym kryminałem jaki zdarzyło mi się czytać. Jest też jedną z bardziej “nierównych” powieści jakie udało mi się przeczytać. Wątek z przeszłości został napisany bardzo dobrze, czyta się go z pewną dozą przyjemności. Wątek współczesny za to sprawia wrażenie przyklejonego na siłę, moralizatorskiego i jest zwyczajnie nudny. O ile w wydarzenia z przeszłości wierzymy bez zastrzeżeń, o tyle w to co teoretycznie dzieje się tu i teraz uwierzyć czytelnikowi jest trudno. A ponieważ wątki się przeplatają to bujamy się do świetnych kawałków po kawałki takie sobie, co jak nie trudno się domyśleć jest dość wkurzające. Podobnie ma się sytuacja z bohaterami. Co prawda i ci dawni i ci współcześni nie są najlepiej skonstruowani, ale i tak ci “poprzedni” biją na łeb tych “teraźniejszych”, są od nich żywsi, barwniejsi, zwyczajnie ciekawsi.
Podsumowując – Anioł to kolejna książka z serii – jak zmarnować ciekawy pomysł. Może nie gniot, ale na kolana też nie rzuca.