Z pisarstwem Wolfganga Hohlbeina zetknęłam się przy okazji lektury dwóch poprzednich jego książek tworzących Sagę Asgard. Thor podobał mi się bardzo. Córka węża Midgardu nie spodobała mi się w ogóle. Do trzech razy sztuka, powiadają, więc postanowiłam wreszcie zabrać się za Nieśmiertelność, która już od dość dawna oczekiwała na swoją kolej. Oj ciężki był to orzech do zgryzienia.Książka zabiera nas w mroczne czasy dalekiej przyszłości, kiedy Ziemia przestała już być Niebieską Planetą, z księżyca zostały jedynie porozbijane szczątki na orbicie (efekt wojny z owadzią cywilizacją nastawioną na niszczenie, którą ledwo ledwo i w ostatnim momencie udało się ludzkości zniszczyć. Tak, mnie też “zapachniało” Enderem), zaś ludzkość rozprysła się gdzieś po kosmicznych rubieżach i nie utrzymuje w zasadzie kontaktu z macierzystą planetą. Na ziemi istnieje jeden bastion dawnej cywilizacji – tajemnicza Wieża zbudowana ponoć z jądra umarłej gwiazdy tysiące lat temu, zamieszkała przez.. no właśnie… oraz jedno miasto o wielce wymownej nazwie Oblężenie. Wieżę i Oblężenie rozdziela Ściana. Miasto zamieszkują zmutowani ludzie, dziwni Qurolle oraz jeszcze dziwniejsze istoty w rodzaju potomków pterodaktyli i innych zwierzątek, które mnie kojarzyły się nieodmiennie ze stylistyką Gwiezdnych Wojen. Takie jakieś to przerośnięte, pancerne, kolczaste, zębiaste i kopytne. Oblężenie kiedyś najprawdopodobniej było całkiem nieźle prosperującym miastem pełnym wspaniałej techniki. Teraz to ruina, która zarosła budami, namiotami, byle jak skleconymi schronieniami ludzi żyjących w klanach. Czemu tak się stało? Co spowodowało, że mieszkańcy miasta zwrócili się przeciwko mieszkańcom wieży – nie wiemy i niestety nie dowiemy się do końca książki. (Jednym słowem znowu trafiła mi się książka, która przed uważnym czytelnikiem stawia same znaki zapytania, ale nie daje praktycznie żadnych odpowiedzi powodując zrozumiałą irytację). Tak mniej więcej wygląda świat do którego zabiera nas autor. Mieszkańcy Wieży to jeszcze większy zestaw zagadek. Myszczury czytające w myślach, ludzkie osobowości wgrywane do kolejnych ciał, księżniczka, jakiś dwór, jakieś rytuały rodem z epoki elżbietańskiej, omnipotentna SI… I znowu nic nie wiemy. Jeśli do tego wszystkiego dorzucimy fakt, że autor co i rusz zmienia narratora oraz czas i miejsce akcji to chaos robi się potężny. A czytelnik zaczyna się zastanawiać, po co komu ten czy tamten wątek, skoro nic tak naprawdę nie wyjaśnia. Do opisywania świata? Naprawdę nie dało się tego zrobić prościej? Bohaterowie też nie zachwycają – Arion jest papierowa, Craiden stylizowany na Waleczne Serce. A ich dialogi… mamusiu… oni nie dialogują. Oni wygłaszają teatralne kwestie! Generał Marduk jest przewidywalny i irytujący, a reszta bohaterów już tylko irytująca. Tak czy inaczej, dociągnęłam do końca książki, bo liczyłam na jakieś wyjaśnienia. Wyjaśnień nie było. Nie wydaje się również, aby autor planował napisać ciąg dalszy tej powieści. Trochę szkoda, bo być może dałoby się to i owo naprostować i wyjaśnić. A tak mamy zakończenie urąbane siekiera.
Podsumowując – festiwal niewykorzystanych pomysłów, przegadanych wątków prowadzących donikąd i niesympatycznych bohaterów. Czytacie na własną odpowiedzialność.