Kilka dni temu przyszła do mnie znajoma. Karcącym wzrokiem prześlizgnęła się po półkach wypełnionych książkami i wygłosiła mi expose. Że w czasach trudnych dla naszej Ojczyzny zajmuję się pierdołami czyli czytam książki o smokach, elfach i czarnoksiężnikach, a w ostateczności o statkach kosmicznych. A jak już o historię zatrącę to obcą. A powinnam czytać o historii współczesnej kraju, żeby wiedzieć jak nas różni robią w konia. Nie wdawałam się w polemikę – ( bo i po co, kawa dobra, ciasto smaczne, nie potrzeba dyskusyjnego zakalca) zaproponowałam za to, coby mi doradziła stosowną lekturę. Został mi doradzony Łysiak i jego Mitologia. Do Waldemara Łysiaka jako autora żywię ciepłe uczucia, bądź co bądź wychowałam się na jego Asfaltowym Salonie, i Flecie z Mandragory, więc bez szczególnych oporów potuptałam do osiedlowej biblioteki i zaopatrzyłam się w dzieło. No cóż, jeśli chodzi o styl pisania – błyskotliwy, dowcipny, przewrotny – nie zmieniło się nic. To dalej uczta dla oka i umysłu. Jeśli chodzi zaś o treść… Jestem z innej opcji politycznej więc oceniać nie będę. Podzielę się za to z wami refleksją która mnie “naszła była” w trakcie lektury. Otóż Mitologia winna stać się lekturą obowiązkową polskich polityków niezależnie od frakcji oraz aktualnego stanu dorwania do koryta. Powinni się z niej, jak z elementarza uczyć, jak w sposób elegancki, dowcipny, kulturalny, czasem przewrotny zmieszać z błotem przeciwnika politycznego. Może w ten sposób udałoby się wreszcie zakończyć epokę prymitywizmu jaka zapanowała w polskim sejmie