Toma Harpera znałam dotąd z dwóch książek : Mozaika Cieni oraz Rycerze Krzyża . Wiedziałam zatem, że mogę liczyć na solidną prozę, dobrze podpartą wiedzą historyczną. Nie miałam natomiast pojęcia jakim pisarzem jest Tom Harper – twórca książek przygodowo – sensacyjnych. Stąd ze sporym zainteresowaniem zabrałam się za Skarbiec Łazarza.Książka zaczyna się trochę jak opowieść o kopciuszku. Nikomu nie znana doktorantka dostaje nagle zaproszenie z tajemniczego banku. Bank chce mieć ją w swoich szeregach bowiem w skromnej historyczce dostrzega ogromny potencjał analityczny. Jakoś bardzo ten początek zalatuje fałszem i sprawia, że czytelnik unosi brwi do góry. Niestety, w dalszym ciągu lektury okaże się, że brwi nie mają zbyt wielu okazji by powrócić na swoje miejsce, za to wystarczająco dużo by zawrzeć znajomość z włosami. Jestem skłonna przyjąć do wiadomości fakt, że panienka daje się skusić na pracę, ostatecznie bogate mieszkanie służbowe w ekskluzywnej dzielnicy i nieprzeciętne apanaże piechotą nie chodzą. Jestem w stanie zaakceptować zabezpieczenia stosowane w banku oraz styl “korpo” pracy ( a raczej to, jak taka praca winna zdaniem autora wyglądać). Jestem w stanie przełknąć nawet podwójną moralność Elli. Ale nie jestem w stanie przełknąć faktu, że bohaterka, kreowana na giganta myśli, jest aż tak głupia, żeby się nie zorientować, że coś tu potężnie śmierdzi, mimo, że Universum i ludzie podsuwają jej różne informacje na temat tego smrodku pod sam nomen omen nos. Logika działania głównego czarnego charakteru, tajemniczego dyrektora też jest zadziwiająca – ostatecznie na własne życzenie ściąga sobie na kark córkę największego przeciwnika, a później ją uwodzi i całkowicie dobrowolnie opowiada jej o największych tajemnicach. Teoretycznie można uznać, że robi tak po to by wywabić z cienia swoich przeciwników, tajemniczy ( ratunku kolejna tajemnica!) zakon, ale ciąg dalszy wydarzeń nieco tej logice przeczy. Nie będę tu omawiała poszczególnych nielogiczności bo po pierwsze recenzja byłaby nieprzyzwoicie wręcz długa, a ja przy okazji opowiedziałabym Wam całą książkę… A i tak chyba jeszcze nie wychwyciłabym wszystkich dziwolągów i knotów. Za to w ferworze polowania na fabularne bzdury, zapomniałam Wam powiedzieć o czym tak naprawdę jest ta książka… Otóż mamy do czynienia z kolejną opowieścią o świętym Graalu i włóczni Longinusa. Te dwa artefakty muszą występować w parze, bo tylko tak się “zerują”. Jeden niesie bowiem dobro, drugi zło. To bodaj najlepszy pomysł autora. Drugim pomysłem który mi się spodobał jest przeplatająca się z czasami współczesnymi opowieść o średniowiecznym francuskim trubadurze. Szczerze powiem szkoda, że autor nie stworzył opowieści tylko o tej postaci – bowiem ona i jej świat, pomimo wielu uproszczeń i niedoróbek są znacznie ciekawsi od współczesnych bohaterów, a zwłaszcza głównej bohaterki. Ci ostatni bowiem są nudni, płascy, nijacy, nielogiczni. Tom Harper jest jednak na tyle sprawnym pisarzem, że pomimo wszystkich wymienionych wad książkę czyta się szybko i dopiero po odłożeniu przychodzi refleksja -“o rany i ja przeczytałam bez bólu takiego gniota?!”
Jednym słowem Skarb Łazarza to wyjątkowo dobra lektura do podróży, sprawnie pożerająca czas i wyłączająca myślenie. Ból zaczyna się dopiero wtedy gdy trzeba to myślenie ponownie włączyć.
Nie polecam.