Rok 2058, światem rządzą portale społecznościowe i ekologia posunięta do absurdu, która sprawia że pozyskiwanie energii jest mocno problematyczne. Jednak jest szansa na energię tanią i odnawialną, jest tylko jeden problem: źródło jest na Księżycu.
Przyznaję, że po serii chał, gniotów i rozreklamowanych tworów książkopodobnych rzuciłam się na Hel3 z lekkim obłędem w oczach i dużymi nadziejami. Oczywiście rozczarowanie okazało się jeszcze większe.
Pierwsza połowa, a nawet trzy-czwarte książki, to wprowadzenie do świata, który przypomina trochę postapokalipsę, mimo że katastrofy nigdy nie było – ograniczone surowce, dobrowolne ubóstwo, bezmyślni użytkownicy sieci i ekologia posunięta do granic absurdu. I jest to niestety świat, którego nie jestem w stanie kupić.
Po pierwsze dlatego, że jest wyraźnym odbiciem poglądów autora – czyli: Unia jest zła. Autor, rzecz jasna, poglądy może mieć jakie mu się żywnie podoba, ale jak je już wpycha do książki to niech to będzie uzasadnione. A świat złożony z najgorszych scenariuszy w każdej dziedzinie jest po postu mało prawdopodobny i musiałoby nastąpić sporo nieprzewidzianych zdarzeń, żebyśmy dostali przyszłość chociaż w połowie podobną do opisywanej. Więc zamiast sensownego świata miałam tylko średnio się kojarzące przebitki z Grillbar Galaktyka (UE jest zła i ma głupie pomysły).
A po drugie dlatego, że jeśli tylko pogrzebać głębiej i chwilę się zastanowić to ten czarny scenariusz okazuje się być pełen sprzeczności i niekonsekwencji. Niby mamy ekologię i wymuszanie zdrowego trybu życia (żeby kupić pączka trzeba udowodnić, że nie przekroczyło się spożycia cukru), a wszyscy palą. Niby są problemy z transportem (brak samochodów), a rowerzystów jest dziwnie mało, o pociągach autor nic nie wspomina (a zdaje się, że francusko-niemieckie wodorowe już teraz mają się całkiem nieźle, a ekologiczne są jak cholera). Niby jest problem z alkoholem, żywnością importowaną i będącą „na indeksie”, a nie ma przemytu z Rosji, która zakazów nie ma. Niby jest smog, a nikt nie chodzi w maskach. Niby jest epidemia, a jedyną osłoną jest maseczka typu „kaszlący Japończyk”. Mini drony z kamerami są nowinką technologiczną, z której bohater cieszy się jak dziecko… tjaa zapraszam na Allegro. Niby jest zakaz palenia węglem, a Chińczycy na terenie Unii budują elektrownię. Bohater ma koło 30 lat a z dzieciństwa pamięta… pierwszy film z Minionkami (2010 przypominam). Społeczeństwo jest okablowane i osieciowane, a nikt nawet nie mrugnie podczas standardowych i częstych przerw w dostawie prądu… tjaaa. Mogłabym tak jeszcze długo, niestety.
Całość ratują trochę wątki poboczne, których starczyłoby na kolejną powieść i które w części nie są wykorzystane ani zamknięte, ale są bardziej intrygujące niż główny wątek.
Norbert, główny bohater, jest iwenciarzem – sprzedaje wiadomości do największych portali, więc wiedzie mu się różnie, ale pogodził się z tym faktem, bo jest nastawiony bardziej na sensowne dziennikarstwo, niż tanią sensację. Znaczy ma ambicje, poglądy, charakter, da się go lubić i na dodatek jest to w końcu bohater, który umie używać mózgu (alleluja).
Jest też jedynym elementem łączącym wątki, bo nagle pod koniec książki w końcu dostajemy ten reklamowany hel i kosmos. I mamy kompletnie nowy wątek. I kolejne opisy unitarki.
Wygląda to tak, jakby się czytało dwie rożne powieści: dystopijne political fiction i księżycowe SF, które nijak nie chcą w siebie płynnie przejść. Owszem, tu i tam kręcą się te same postacie drugoplanowe, ale nie są one jakoś bardzo barwne, istotne czy oryginalne. Momentami są nawet trochę za bardzo deus ex machina. A zakończenie… zakończenie wywołało u mnie napad śmiechu i facepalmów. I nijak nie trzyma się, ani nie pasuje do reszty książki. A na dodatek jest zakończeniem otwartym.
Ała. Średnio to było oryginalne, bardzo mało spójne, a jedynymi plusami są główny bohater i język.
Rozczarowałam się strasznie. Polecam… Pana Lodowego Ogrodu. Hel 3 trzeba omijać szerokim łukiem.