Od pewnego czasu niektóre moje koleżanki zachłystują się serialem Wspaniałe stulecie. Serialu nie oglądam, więc postanowiłam chociaż literacko uzupełnić braki utrudniające mi towarzyską konwersację. I tak na mojej półce wylądował tom pierwszy opowieści o sułtance Kosem. Książka zaskoczyła mnie nieco na początku, bowiem w naszej mentalności ukształtowanej z jednej strony klęską pod Warną, z drugiej odsieczą Wiedeńską, z trzeciej historią krucjat ( w których, żeby było śmieszniej nie braliśmy jakoś specjalnie udziału) – Turcy mają ugruntowaną, fatalną opinię. Najczęściej przedstawiani są jako potwory, gwałcący dziewice, mordujący za najmniejszy ślad oporu, równający z ziemią kościoły, wyrzynający tych co im stanęli na drodze, nawracający na siłę na islam, do wszystkiego mający rozbuchane potrzeby które muszą zaspokajać liczne żony. Jednym słowem, mało, że wredni, mało, że heretyki to jeszcze zdeprawowani.
Tymczasem z kart książki, napisanej bądź co bądź przez Turczynkę wyłania się obraz w gruncie rzeczy najzwyklejszy w świecie. Gdyby pozmieniać imiona i nieco ukryć “kwestie haremowe”, akcja Sułtanki Kosem mogłaby się toczyć na każdym dworze królewskim w Europie. Te same intrygi, to samo usuwanie z drogi rywalek, te same grupy i grupki usiłujące uzyskać przewagę przez zapewnienie sobie dostępu łóżka króla ( sułtana). Na europejskich dworach walczyły ze sobą oficjalna królowa i mniej lub bardziej oficjalne faworyty. Na dworze sułtana buldogi zamiast pod dywanem, żarły się za zamkniętymi drzwiami haremu.
Nie wiem, na ile obraz przedstawiony w książce jest zgodny z historią, a na ile świat haremu jest literacką projekcją autorki. Wiem natomiast, że książkę czyta się całkiem nieźle, jeśli tylko przymkniemy oko ( a czasem oba) na uproszczenia i przerysowania. Ot licentia poetica. Znacznie bardziej od nich przeszkadzała mi postać samej bohaterki – z jednej strony naiwnej i prostodusznej z drugiej ambitnej i inteligentnej, umiejącej się całkiem nieźle odgryźć adwersarkom.
Podsumowując – gdyby Kosem nie była postacią historyczną, powiedziałabym, że autorka opowiedziała nam baśń o Kopciuszku, ubierając ją w egzotyczne dla nas szatki. Książkę czyta się trochę jak produkcję harlequinowe – lekko, łatwo i przyjemnie. I… szybko zapomina. Ot, takie letnie czytadełko.