Początek książki nie zapowiada tego z czym przyjdzie nam się zmierzyć w trakcie lektury. Ot, motyw znany jak świat – jedna nacja uciska drugą, wykorzystując w tym celu doskonale wyszkolone oddziały, które niezwykle brutalnie i krwawo tłumią jakiekolwiek przejawy buntu. W jednym z takich krwawych wydarzeń Laila traci rodzinę. Elias jest na ostatnim roku w elitarnej szkole kadetów. A może lepiej powiedzieć janczarów? Niebawem ma się stać Maską. Okrutnym, bezwzględnym wykonawcą woli imperatora. Oboje są nastolatkami. Oboje nie chcą być tam gdzie rzucił ich los… No właśnie, czy to los? A może czyjaś wola igra tymi młodymi ludźmi, ustawiając je na szachownicy jakiejś nieznanej nam jeszcze gry? Muszę przyznać, że nie spodziewałam się zbyt wiele po Imperium Ognia. Ot, pewno kolejna młodzieżówka wykorzystująca ograne do bólu motywy, znane z Igrzysk śmierci, Czerwonej królowej, czy Złotej krwi. Z przyjemnością oświadczam, że się pomyliłam. Ember in the Ashes, choć niewątpliwie tu i tam wykorzystuje znane motywy i zagrywki, ma w sobie świeżość i siłę, której brakowało chociażby Czerwonej Królowej. Akcja toczy się bardzo żwawo i zanim się zorientujemy mija pół nocy, a my dalej tkwimy z nosem w książce. I zawzięcie kibicujemy Lai i Eliasowi. Autorka snuje bowiem opowieść o uniwersalnych wartościach – tęsknocie za wolnością, lojalności, przyjaźni, poświęceniu, o wyborach których musimy dokonywać, choć często krwawią nam serca. Postacie bohaterów są bardzo dobrze napisane, mają swoje mocne strony i mają wady, doprowadzające czytelnika do szewskiej pasji. Nie raz i nie dwa wściekałam się na naiwność i gapiostwo (graniczące z głupotą ) Lai, denerwowało mnie niezdecydowanie Eliasa, a zachowanie Heleny nieprzytomnie irytowało. Z drugiej strony – czytelnik nie może zapominać, że cała trójka głównych bohaterów to młodzi ludzie, którzy zostali postawieni wobec naprawdę koszmarnych wyborów. Wyborów którym nie sprostałby niejeden dorosły.
Tu warto wspomnieć, że w przeciwieństwie do innych młodzieżówek które zdarzyło mi się czytać, nasi bohaterowie nie zmieniają się w trakcie opowieści w superherosów. Nie nabywają niezwykłych umiejętności, nie pozbywają się lęków i skrupułów. Pozostają sobą, choć autorka nie pozwala nam ( i im) zapomnieć, jakie ciosy przyjęli.
Dookoła Lai, Eliasa i Heleny trwa wojna cieni, z której młodzi bardzo długo nie zdają sobie sprawy. Nie ukrywam, że to mnie również irytowało. (Ale znowu, łatwo się mądrzyć obserwując rozwój akcji z boku, siedząc w samym środku wydarzeń często się przegapia najbardziej nawet oczywiste sygnały) Tak czy inaczej, potencjalni sprzymierzeńcy okazują się być wrogami, potencjalni wrogowie sprzymierzeńcami. Słowa odkrywają swoje podwójne znaczenie i coraz częściej okazuje się, że usłyszeliśmy to, co chcieliśmy usłyszeć a nie to co naprawdę zostało powiedziane/obiecane. Zaczynamy się również orientować, że w całej tej teoretycznie politycznej rozgrywce istnieje drugie muliste dno, w którym ktoś skutecznie miesza długim pazurem.
Jestem ciekawa jak też autorka zamierza rozwinąć wątki, które na razie tylko są cieniami przesuwającymi się gdzieś we mgle. Dlatego niecierpliwie czekam na przesyłkę z drugim tomem.