Książkę dorzucono mi do koszyka, jako bonus za duże zakupy w księgarni. Wziąć, wzięłam, ale podejrzliwa byłam wobec niej okrutnie. Co to musi być za gniot skoro go darmo rozdają? No, i jeszcze ten opis na okładce – wykorzystana służąca, klątwa… Oj zaleciało mi harlequinem, albo Moralnością pani Dulskiej… a już na pewno literaturą “babską” w całej okazałości… Przeczytałam. Hm… to jest czytalne. Owszem, jest w tej powieści sporo z pani Dulskiej. Tym razem dulszczyznę uprawia mężczyzna – aptekarz Franciszek Bernat. Człowiek okrutny, podły, egoista i wręcz sadysta, na zewnątrz prezentujący się jako przykładny pan domu, czuły małżonek, dobry obywatel, człowiek sukcesu. A w domowym zaciszu, cały mały świat ma działać według jego narracji i tak jak on to sobie wymarzy – a jeśli coś idzie nie tak, pan aptekarz nie cofnie się przed niczym, by ten świat na właściwe – czytaj takie jak mu się widzi – tory naprowadzić. I jak w Moralności… autorka burzy tę fasadę ukazując cały ukryty za nią brud.
Jest też w powieści trochę z harlequina – bohaterowie jednowymiarowi, dobrzy lub źli, tacy co do których czytelnik nie zastanawia się ani pięć minut po której stoją stronie. Jest też duch, jest klątwa, jest intryga tak prosta i łopatologicznie podana, że każdy czytelnik połapie się w pięć minut. A jednak, mimo prostoty, ba wręcz prymitywności fabuły, biało-czarności charakterów i wszelkich łopatologii czyta się tę książkę bardzo dobrze. Klimatem Hanka przypomniała mi bardzo książkę z czasów mojej młodości ” Zamki na lodzie”. ( Niestety nie pamiętam autora). Nie wiem czy sięgnę po kolejny tom opowieści o silnych i prawych kobietach z ulicy Grodzkiej. Z jednej strony – przyjemnie jest od czasu do czasu przeczytać coś co nie wymaga zbytniego wysiłku, przenosi nas w czasy młodości, sprawia, że znowu chcemy wierzyć w ludzką dobroć. Z drugiej strony, mam poważne obawy, że kolejne tomy będą kalką pierwszego, powtarzając schemat który się sprawdził.