Gdybym miała skomentować tę książkę jednym zdaniem brzmiałoby ono: skrzyżowanie Gwiezdnych Wojen z westernem w kosmicznych szmatkach.
Na dalekich rubieżach kosmicznych popełniono mord. Jeden więcej jeden mniej, nie wielka różnica, wszak rubieże, jak uczy nas historia i tabuny pisarzy to miejsca gdzie śmierć przychodzi szybko gwałtownie i nie robi na nikim większego wrażenia. W Egzekutorze jednak cały problem polega właśnie na tym, że akurat ta śmierć komuś mocno… nadepnęła na odcisk, a może wręcz przeciwnie okazała się na rękę?
Tego nie dowiemy się tak naprawdę do samego końca, bo autor mocno plącze się w zeznaniach, a czytelnik odnosi wrażenie że to całe morderstwo było Resnickowi potrzebne wyłącznie jako tło do całej reszty. A że jest to wyjątkowo kiepskiej jakości tło, to tym się autor najwyraźniej nie przejął. Mamy już trupa, teraz więc pora na szeryfa, albo innego dobrego. Ale zamiast szeryfa autor podtyka czytelnikowi mściciela. A raczej płatnego zabójcę. A jeszcze dokładniej to jego klona. Dalej jest równie ciekawie i porywająco. Klon tytułowego egzekutora zachowuje się jak rozwydrzony przedszkolak, główny czarny charakter jak skończony idiota, inny czarny charakter to nagle mentor i opiekun naszego trzymiesięcznego zabójcy… Jeśli się już otrząsacie to macie całkowitą rację. Egzekutor to publikacja w trakcie lektury której odnosi się wrażenie, że autor pisał ją na kolanie w przerwach między jednym a drugim napadem rozwolnienia. Postacie są płaskie, dialogi infantylne, intryga kiepściutka, całość wiązana sznurkiem.
megagniot