Tym razem autor Rafał ( nie mylić z Eu-geniuszem) Dębski zafundował nam zbiorek 11 opowiadań z gatunku “nudzi mi się to sobie trochę popiszę”. Jak w każdym tego typu zbiorku są tu rzeczy lepsze i gorsze. I jest ich tak mniej więcej pół na pół. Niektóre bawią niewyszukanym humorkiem fliegritterzy), inne są przeróbkami znanych baśni ( kura, żmija na śpiąco), jeszcze inne to … hm, jakby to powiedzieć … dość rozwinięte skrypty do powieści, które nie powstały? Czyta się tę pokleconą z okruchów całość wyjątkowo lekko, łatwo i przyjemnie, a czytanie przerywa bez zbytniego żalu. Ot taka typowa książka do pociągu, lub jak powiada mój syn – książka toaletowa – można poczytać w toalecie. Mnie osobiście najbardziej podobały się przeróżne aluzje do literatury i kolegów po fachu, mniej lub bardziej wyraźnie pozaszywane w treści opowiadań – no sami przyznajcie – nadanie oficerowi KGB i GRU nazwiska Raskolnikow ma w sobie coś – a sugerowanie, że jest w prostej linii potomkiem króla Salomona to już naprawdę wyrafinowane szyderstwo, podobnie zresztą jak uczynienie autorem księgi o smokach ( zawierającej w dodatku zbiór fałszywych wiadomości o rzeczonych) niejakiego Marcusa Sanctusa Huberatusa. Ciekawa jestem czymże się Marek S. Huberath tak Rafałowi Dębskiemu ( nie wiem czy on z TYCH Dębskich czy z innych) naraził, że aż w swoim opowiadaniu wyraził chęć obicia koledze po piórze boków. Podsumowując – przeczytać można. Wydać na to pieniądze – zdecydowanie nie.