Plus – nowa powieść Gromyko, która nie ma nic wspólnego ze szczurami. Minus – bliżej nieokreślony współautor. Niewiadoma – czas i miejsce to współczesna Białoruś.
Okazuje się że Lena pracuje w Urzędzie ochrony pomrok, znaczy bardziej chroni upiory przed ludźmi, chociaż na odwrót też się zdarza. Praca może nie jest szczytem marzeń, ale w ciężkich czasach nie ma co narzekać, no chyba że się dostanie za partnera krewnego szefa, który jest weteranem z Czeczenii i który ma problemy z dostosowaniem się do życia w cywilu.
Ehh… a było tak fajnie, magiczny urząd, kojarzył się siłą rzeczy z Podatkiem, i całe stada ludowych pomrok w perspektywie. Co prawda Lena wydawała się postacią mniej ciekawą niż Monika z Podatku, ale początek był zachęcający. A potem na horyzoncie pojawił się Sasza, nie dość że alkoholik, nie dość że ze złamanym sercem, to jeszcze weteran. No i przestało być zabawnie. Przynajmniej dla mnie. Jak w przypadku Nomen omen i trudnego tematu wepchniętego w komedię, dzięki barwnym bohaterom i wciągającej fabule jeszcze mogłam się przemóc i dobrze bawić się częścią komediową, to tu nijak mi to nie wychodziło. Jakoś żołnierz, który widział dużo niefajnych rzeczy, ma ewidentnie zespół stresu pourazowego i na dodatek uważa, że wszystkie kobiety to suki, nie wywołuje mojego rozbawienia. To co robi, bo nie może się przystosować do rzeczywistości, też jest jakoś niezbyt zabawne. Przenoszenie wojennych rozwiązań do cywilnego świata w ramach humoru sytuacyjnego też mnie w takim przypadku średnio bawi.
Fabuła jest prosta w stylu telewizyjnego rozrywkowego thrillera i ma być głównie elementem, który skleja w całość kolejne komediowe scenki, i trzeba przyznać, że część mogłaby być nawet zabawna. Jednak chwilami miałam wrażenie, że książka ma zdecydowanie za dużo stron jak na taką historię, a niektóre scenki są w niej upchnięte „bo tak” i można by się było bez nich obyć. Jest też kilka nie do końca wyjaśnionych wątków, które rozpływają się w niebycie.
Początkowo widać kiedy bohaterów prowadzi Gromyko a kiedy Ułanow, potem się to rozmywa i dostajemy jednolitą powieść, którą czyta się szybko i dość lekko, mimo jednego z tematów przewodnich. Fajnym dodatkiem są też wyjaśnienia autorów skąd się wziął pomysł na wspólne pisanie i jak pisali razem powieść na odległość.
Plus/minus to rozrywkowe urban/fantasy, zdecydowanie lepsze niż Rok Szczura, chociaż ja bawiłam się średnio. Jak komuś nie przeszkadzają weterani jako element komedii, pewnie będzie się bawić dużo lepiej i książka też wtedy będzie mieć więcej uroku i zabawnych momentów.
Przeciętne urban fantasy.