Czas żniw to książka która przez cały czas lektury budziła we mnie bardzo mieszane uczucia. Na początku było zaintrygowanie, później irytacja, później zmęczenie, potem znów zaintrygowanie, znów irytacja i na koniec lekki zawód. Jedno jest pewne. Nie da się pozostać obojętnym wobec wydarzeń przedstawionych w tej powieści. A przynajmniej ja tego nie potrafiłam. Bujała mną, że hej.Na początku było zaintrygowanie, bo choć w literaturze, szczególnie tej młodzieżowej obrodziło nam od pewnego czasu wampirami, wilkołakami, demonami i innymi istotami nie z tego świata, to jednak nikt nie stworzył universum złożonego z jasnowidzów i innych ludzi obdarzonych zdolnościami. Później okazało się, że autorka do tej zupy dołożyła jeszcze jakieś istoty kosmitopodobne. Skomplikowane zależności zaczęły przyprawiać mnie o ból głowy i irytację. Nie pomagała nawet ściągawka zamieszczona na początku książki. A nie pomagała głownie dlatego, że autorka nie do końca się jej trzymała. Kilka razy miałam wrażenie, że chyba pominęłam jakąś informację, bo coś mi w logice świata zaczynało szwankować. Potem do kompletu zaczęło być przewidywalnie, bo chyba tylko ślepy nie zauważyłby dokąd zmierza związek między Naczelnikiem a Paige. Potem jeszcze zaczęłam mieć wrażenie, że ja to już czytałam. Skojarzenia z cyklem Czerwonej królowej nasuwały się same. Przymykanie oczu na podobieństwa zaczęło być naprawdę męczące. Przez chwilę byłam zaintrygowana tym, czy powieść nie skręci w kierunku angel fantasy, (i szczerze powiem – wcale nie jestem pewna czy tak się w kolejnych tomach nie stanie) bo autorka zaczęła puszczać do czytelnika dość wyraźnie oko, że kto wie, może to… jak to się za czasów mojej młodości mawiało – może to Rosjanie, może to Marsjanie. Wreszcie autorka doprowadziła do przewidywalnego finału tonącego w oparach absurdu i akcji spod znaku imperatywu kategorycznego. Nie wiem czy autorka wie co napisała, ja się gubiłam w jej rozwiązaniach co i rusz.
Bohaterowie? Większość z nich to efemerydy. Postacie które pojawiają się na chwilę wygłoszą kwestię albo dwie i znikają, żeby pojawić się za jakiś czas tam, gdzie autorce będzie wygodniej właśnie nimi popchnąć akcję do przodu. Naczelnik i Paige, cóż on jest papierowy i trudno w niego uwierzyć, ona zaś ma wszelkie zadatki na stanie się Mary Sue cyklu, a na razie jest potwornie wkurzająca i nieautentyczna. Akcja to galopuje, to zwalnia i wlecze się jak żółw po środkach usypiających. Mocną stroną jest nastrój powieści – ciężki, mroczny i przytłaczający, oraz opis świata, choć na razie brakuje mu wielu elementów. Szkoda trochę, że wszystkie opisane niedociągnięcia spłaszczają ideologiczną wymowę książki – która bądź co bądź jest opowieścią o totalitaryzmie.
Na razie jestem zmęczona lekturą Czasu żniw i nie zamierzam sięgać po kolejną książkę z cyklu.