Shannon Samantha – Czas żniw. T.1 Czas żniw

Czas żniw to książka która przez cały czas lektury budziła we mnie bardzo mieszane uczucia. Na początku było zaintrygowanie, później irytacja, później zmęczenie, potem znów zaintrygowanie, znów irytacja i na koniec lekki zawód. Jedno jest pewne. Nie da się pozostać obojętnym wobec wydarzeń przedstawionych w tej powieści. A przynajmniej ja tego nie potrafiłam. Bujała mną, że hej.Na początku było zaintrygowanie, bo choć w literaturze, szczególnie tej młodzieżowej obrodziło nam od pewnego czasu wampirami, wilkołakami, demonami i innymi istotami nie z tego świata, to jednak nikt nie stworzył universum złożonego z jasnowidzów i innych ludzi obdarzonych zdolnościami. Później okazało się, że autorka do tej zupy dołożyła jeszcze jakieś istoty kosmitopodobne. Skomplikowane zależności zaczęły przyprawiać mnie o ból głowy i  irytację. Nie pomagała nawet ściągawka zamieszczona na początku książki. A nie pomagała głownie dlatego, że autorka nie do końca się jej trzymała. Kilka razy miałam wrażenie, że chyba pominęłam jakąś informację, bo coś mi w logice świata zaczynało szwankować.  Potem do kompletu zaczęło być przewidywalnie, bo chyba tylko ślepy nie zauważyłby dokąd zmierza związek między Naczelnikiem a Paige. Potem jeszcze zaczęłam mieć wrażenie, że ja to już czytałam. Skojarzenia z cyklem Czerwonej królowej nasuwały się same. Przymykanie oczu na podobieństwa zaczęło być naprawdę męczące. Przez chwilę byłam zaintrygowana tym, czy powieść nie skręci w kierunku angel fantasy, (i szczerze powiem – wcale nie jestem pewna czy tak się w kolejnych tomach nie stanie) bo autorka zaczęła puszczać do czytelnika dość wyraźnie oko, że kto wie, może to… jak to się za czasów mojej młodości mawiało – może to Rosjanie, może to Marsjanie. Wreszcie autorka doprowadziła do przewidywalnego finału  tonącego w oparach absurdu i akcji spod znaku imperatywu kategorycznego. Nie wiem czy autorka wie co napisała, ja się gubiłam w jej rozwiązaniach co i rusz.

Bohaterowie? Większość z nich to efemerydy. Postacie które pojawiają się na chwilę wygłoszą kwestię albo dwie i znikają, żeby pojawić się za jakiś czas tam, gdzie autorce będzie wygodniej właśnie nimi popchnąć akcję do przodu. Naczelnik i Paige, cóż on jest papierowy i trudno w niego uwierzyć, ona zaś ma wszelkie zadatki na stanie się Mary Sue cyklu, a na razie jest potwornie wkurzająca i nieautentyczna. Akcja to galopuje, to zwalnia i wlecze się jak żółw po środkach usypiających. Mocną stroną jest nastrój powieści – ciężki, mroczny i przytłaczający, oraz opis świata, choć na razie brakuje mu wielu elementów. Szkoda trochę, że wszystkie opisane niedociągnięcia spłaszczają ideologiczną wymowę książki – która bądź co bądź jest opowieścią o totalitaryzmie.

Na razie jestem zmęczona lekturą Czasu żniw i nie zamierzam sięgać po kolejną książkę z cyklu.

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *