(3 / 5) Ta książka jest już dość wiekowa – napisana w roku 2005, w Polsce wydana w 2017. Autor w tym czasie był jeszcze wysokiego szczebla funkcjonariuszem norweskiej policji kryminalnej, a „kryminały” pisał obok swojej pracy. Dopiero później, gdy przeszedł na emeryturę, zajął się w pełni pisaniem. Piszę o tym, bo ma to swoje konsekwencje dla książki – z jednej strony Autor opisuje świat i sprawy, które zna – z drugiej jednak nie może napisać wszystkiego, zwłaszcza o metodach śledczych, taktyce wykrywania powiązań czy wreszcie o kwestiach techniki kryminalistycznej. Zaczyna się dość nieoczekiwanie – oto ekipa remontująca zniszczony kawałek drogi w wykopie znajduje… dużą metalową szafę. No a w szafie oczywiście trup, jak się okazuje – młodej kobiety z dziurą po kuli w czaszce. Identyfikacja jest dość prosta – to Felicja, która zaginęła bez śladu niemal 25 lat wcześniej. Do przedawnienia karalności czynu pozostało zaledwie kilka dni. Czy więc morderca miał szczęście, czy może komisarz William Wisting zdąży go wykryć i złapać przed tym terminem? Nie ma zbyt wiele czasu, bo ma na głowie także inną sprawę – właśnie zaginęła młoda dziewczyna, a dzień czy dwa później znaleziono jej ciało. Tropy przeplatają się i wiążą, okazuje się że przeszłość oddziałuje na teraźniejszość. Więcej – czasem czyjeś wyobrażenia o przeszłości zaczynają żyć własnym życiem i mają swoje konsekwencje w świecie jak najbardziej realnym. Jest jeszcze jeden aspekt – potrzeba czy też zamysł utrzymania tajemnicy przez długie lata bardzo silnie i negatywnie
wpływa na życie tego, kto taka tajemnicę niesie. A kiedy chodzi o czyn, za który idzie się do więzienia – tym bardziej. Jest podejrzliwość, podejmuje się działania, które mają powstrzymać tych, którzy są „za blisko” rozwiązania – ale przecież to też trzeba dyskretnie, i to jeszcze w tak „grupowym”
społeczeństwie jak norweskie. I tak toczy się ta śnieżna kula półprawd, kłamstw, intryg i kolejnych tajemnic – aż przychodzi dzień, kiedy cały ten misterny system wali się z hukiem, pozostawiając wrażenie, że to, co się wyłoniło to jest prawda. Ale nie – to tylko kolejne przybliżenie prawdy, albo może inny jej rodzaj, może trochę bardziej ( ale tylko trochę bardziej) do „prawdziwej prawdy” podobny. Konstrukcja intrygi jest może jeszcze trochę toporna, ja zorientowałem się o co chodzi mniej więcej w połowie książki, choć też nie do końca odgadłem osobę. Akcja toczy się jednak wartko, postaci policjantów są nieźle zarysowane, złoczyńcy też psychologicznie prawdopodobni. W sumie – jeśli macie ochotę na niezobowiązujące morderstwo w zimnym norweskim klimacie, możecie przeczytać.