Abercrombie Joe – Nim zawisną na szubienicy ( Pierwsze prawo. Księga druga) (dwugłos)

szubienicaWłaśnie skończyłam drugi tom Pierwszego prawa. O ile pierwszy tom czytałam tydzień, to lektura drugiego zajęła mi tylko 3 dni. Czyżby zmienił się styl pisarstwa autora? Nie, bynajmniej. Dalej jest ciężki, dławiący, dalej przyprawia o ból głowy. Dalej wkurzamy się na bohaterów, dalej drażnią nas przeróżne małostkowe typy które plączą się po fabule. Cóż więc się zmieniło? Fabuła nieco przyspieszyła.Jak na Abercrombiego jest to wydarzenie zgoła niezwykłe ( pamiętacie jego Bohaterów? dwa dni bitwy i 746 stron…). Poza tym, pomimo faktu iż fabuła to dalej trzy prowadzone równolegle wątki, jeden z nich wysuwa się na prowadzenie i przykuwa niemal całą uwagę czytelnika. I gdybym chciała z ręką na sercu powiedzieć co tak naprawdę pamiętam z tego tomu, musiałabym przyznać, że jedynie wędrówka po tajemniczy artefakt zapisała się w mojej pamięci. Nie oblężenie Dagoski, nie heroiczna wędrówka pułkownika Westa przez ziemie północy, nie banda Trójdrzewca tylko właśnie ten najbardziej oklepany w fantastyce motyw. Drużyna udająca się na poszukiwanie magicznego artefaktu – broni przed wszelkim złem. Sami widzicie? Powinnam powiedzieć “suchar aż zęby bolą, ograny do niemożliwości”, a przecież… jakoś nie mogę tak powiedzieć. Może dzieje się tak dlatego, że pomimo paskudnych charakterów nie da się nie lubić członków tej “drużyny” ( no może poza wyjątkiem samego wielkiego maga oraz brata nawigatora). Poznajemy ich ich trochę lepiej i zaczynamy rozumieć czemu są właśnie tacy jacy są – skąd ta kostyczność, gorycz, agresja i nieufność. Poznajemy też nieco lepiej historię krainy, dowiadujemy się skąd się wzięli szankowie, jednym słowem autor troszeczkę nadrabia zaległości z pierwszego tomu i daje nam szerszy obraz świata w którym przyszło żyć bohaterom. I – podobnie jak miało to miejsce w przypadku ludzi zaczynamy rozumieć jak skomplikowane mechanizmy społeczne kryją się za tą historią. Bo to ciągle są mechanizmy społeczne – nawet jeśli podlejemy je sosikiem z magii i mistyki. Nie spodobała mi się natomiast próba zmiękczenia postaci bohaterów poprzez niespodziewane działania wypływające z.. dobroci serca? Jakoś nie bardzo pasuje nam to do obrazu jaki wyrobiliśmy sobie na podstawie pierwszego tomu. Prawda, że każdemu, nawet największemu draniowi może się zdarzyć dobry uczynek, ale jakoś nam to zgrzyta w zębach.

Podsumowując – autor namieszał w drugim tomie tak, że z tym większą ciekawością sięgnę po trzeci.

 

___________________________________________________________________________________________________________Lashana

 

Po przeczytaniu Samego Ostrza po Zanim zawisną spodziewałam się czytelniczej orki na ugorze, która mimo wszystko zapewni kawał solidnej lektury. Ku mojemu zaskoczeniu w drugim tomie akcja pędzi do przodu i to we wszystkich trzech wątkach. Inkwizytor Glokta zostaje wysłany do Dagostki – miasta na półwyspie, z poleceniem przeprowadzenia śledztwa i obrony miasta do którego zbliżają się obce wojska. West ku swojemu ubolewaniu znów rusza na wojnę, jednak to nie wojna jest jego największym problemem, a to, że wylądował jako doradca i niańka w oddziale dowodzonym przez następcę tronu. Z kolei Bayaz, jego uczeń, Logen, Jezal i Ferro ruszają w długą podróż, bardzo sztampową i ograną – podróż na kraniec znanego świata po tajemniczy artefakt.
W przeciwieństwie do mojej współrecenzentki mi najbardziej zapadła w pamięć obrona Dagostki, która była też pretekstem do przekazania czytelnikom kilku skąpo dawkowanych informacji o najeźdźcach. Podróż drużyny Bayaza jest chyba najobszerniej opisanym wątkiem – dowiadujemy się kolejnych rzeczy o świecie i członkach drużyny. Poznajemy też spory fragment historii świata i jego współczesnej sytuacji i polityki. Z kolei wątek Westa został potraktowany trochę po macoszemu, ale po macoszemu w wykonaniu Abercrombiego nie oznacza wcale źle, mniej prawdopodobnie czy mniej mrocznie, pułkownikowi przypadł po prostu w udziale najmniej widowiskowy i pozornie najbardziej poboczny wątek tego tomu.
Dzieje się dużo, od książki trudno się oderwać – świat nadal jest mroczny, język dosyć ciężki a historia rozbudowana, ale tym razem zdecydowanie nie ma się już wrażenia przebijania się przez solidną ścianę za pomocą wykałaczki.
Autor w każdym wątku podsuwa nam kolejne informacje dotyczące świata i bohaterów, doprawia trochę suspensem i trzyma nas w niepewności jak długo jeszcze pożyją bohaterowie.
Jeden z niewielu środkowych tomów, który nie cierpi na syndrom drugiego tomu; autor nie tylko pchnął akcję do przodu tak, że ruszyła w tempie lawiny, ale też przemycił sporo nowych informacji. Po trzeci tom sięgnę z chęcią i sporą dozą ciekawości licząc na to, że Abercrombie zaskoczy mnie po raz kolejny i że po raz kolejny będzie to przyjemna niespodzianka.
Polecam zdecydowanie.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *