Literatura fantasy zza wschodniej granicy nie ma ostatnio dobrej passy. I to niestety za sprawą takich “pewniaków ” jak Olga Gromyko czy Aleksandra Ruda . Raz im się uda rzecz wyśmienita, raz znowu uraczą czytelnika takim knotem, że nie wiadomo, śmiać się czy płakać. Nie dziwcie się zatem, że porównanie książki popełnionej przez dwie debiutantki do powieści Gromyko i Rudej nie wywołało we mnie nadmiernego entuzjazmu. Postanowiłam jednak, na przekór złym doświadczeniom dać szansę Paniom autorkom. No cóż moi drodzy, powiem wprost – pierwszy tom trylogii Książę Ciemności nie jest zbyt oryginalny. Bazuje na kilku oklepanych do bólu motywach, zaczerpniętych może nie tyle z Tolkiena, co z jego parodii. Mamy zatem nieśmiertelny motyw niedobranej drużyny z krasnoludem, elfem i tajemniczym rycerzem. Krasnolud jest niski, wredny i tępy, elf zarozumiały i wyniosły, rycerz tajemniczy… bla, bla. Jeśli popatrzymy na zestaw funkcji- złodziej, kapłanka, palatyn, tank, healer… hm… też brzmi jakoś dziwnie znajomo, prawda? Zadanie drużyny proste – ukraść artefakt ze strzeżonego pilnie skarbca, donieść do tajemniczej świątyni… no ile takich RPG-ów graliśmy? Na całe szczęście autorki ubogacają trochę tę sztampę postacią głównego bohatera – przemądrzałego, wyszczekanego smarkacza który wreszcie wyrwał się mamusi spod kiecki, nie za wiele wie o świecie, ale ma ten świat w głębokim poważaniu i całkiem mu się nie może w łepetynie pomieścić, że ten świat funkcjonuje inaczej niż się młodemu wydaje… A jak w dodatku młodziak jest Ciemnym, zas reszta drużyny to przynajmniej teoretycznie są Jaśni, to komedia omyłek i kabaret murowany.
No i owszem, momentami kabaret jest całkiem niezły, problem w tym, że autorki najwyraźniej postanowiły, że śmiesznie ma być cały czas i ciągną ten kabaret za uszy, przez co traci wiele ze śmieszności na rzecz sztuczności. Szkoda, bo kawałki nieśmieszne są też całkiem nieźle napisane, ba ośmielę się powiedzieć, że czasami są zdecydowanie lepsze od tych “Śmiesznych”. I byłoby całkiem nieźle, bo autorki świat i działanie magii przemyślały, akcja galopuje, czytelnik się nie nudzi… tylko ta straszliwa wręcz liniowość fabuły i rozwiązania powtarzające się w kółko…
Drużyna to nie tylko ekipa wielce niedobrana, skłócona ze sobą i generalnie nieszczera ale również… hm.. no jakby to ładnie powiedzieć… odniosłam wrażenie, że to zespół nieco słabawy intelektualnie. Pakują się w sytuacje nad którymi niemal wisi napis “uwaga niebezpieczeństwo!” Są kompletnie ślepi i głusi na fakty, które przynajmniej powinny ich zastanowić. Są też wybitnie pechowi, bo co i rusz pakują się w BARDZO NIEBEZPIECZNĄ SYTUACJĘ z której wychodzą cało wyłącznie dzięki tajemnym mocom wyszczekanego smarkacza. Przy czym smarkacz traci w takich sytuacjach całą energię siłę i … no, mana mu się kończy i musi się od konika podładować! Autorki zaś pilnują, żeby te BARDZO NIEBEZPIECZNE SYTUACJE zdarzały się średnio co 10 stron. Co gorsza, magia oraz rozwiązania nadprzyrodzone wykorzystywane są czasami jako tzw. “ło rany, ratunku” dla fabuły. Kiedy robi się nudno, albo całkiem nie wiadomo jak wyciągnąć towarzystwo z fabularnej pułapki pojawia się umiejętność nadprzyrodzona albo też hiper, super, ober artefakt i akcja radośnie toczy się dalej zmierzając wielce przewidywalnymi krokami do wielce przewidywalnego finałowego bum.
Jeśli chodzi o samych bohaterów, znowu mamy ten sam problem co z humorem. Plącze się ich całe stado, ale tylko kilkoro nie jest z papieru. Co gorsza tacy papierowi są nawet niektórzy członkowie dziwacznej drużyny. Tak naprawdę, prócz głównego bohatera jaką taką wiedzę mamy tylko o złodziejaszku. Sam Diran jako postać również jest nierówny. Z jednej strony jest pyszałkowaty, infantylny i irytujący, jakby miał nie deklarowane 17-cie, ale 10 latek, z drugiej strony ma duże umiejętności magiczne, sporą wiedzę na różne tematy i dobre serce. I wcale nie zachowuje się jak przemądrzały smarkacz który dał właśnie nogę z domciu. Spory potencjał humorystyczny tkwi natomiast w rodzince Dirana i mam nadzieję, że w kolejnych tomach będziemy mieli okazję pośmiać się z szalonej mamusi, głąbiastych braciszków i wrednej siostrzyczki.
Podsumowując – jak na pierwociny całkiem obiecujące czytadełko. Lekkie łatwe i przyjemne, choć miejscami nieco gniotowate.
_______________________________________________________________________________________________________Lashana
Cóż… nie pozostaje mi nic innego jak zgodzić się z przedmówczynią. Wyszczekany smarkacz czasem wie więcej niż powinien, czasem zachowuje się zbyt infantylnie, ale w sumie jest sympatyczny i można mu kibicować. Za to drużyna teoretycznie pozytywnych bohaterów wypada przy nim kiepsko – nie dość, że notorycznie plączą się w zeznaniach, nie dość że łamagi i pechowcy z nich wyjątkowi, to są tylko tłem dla kolejnych wyczynów głównego bohatera. W sumie mogłoby ich nie być, ale wtedy kogo by młody książę z kłopotów wyciągał.
Schemat drużyny i wyprawy po artefakt są tak sztampowe, że zęby bolą, humor momentami wymuszony, a rodzinka Mrocznego Władcy ma zdecydowanie większy potencjał komediowy niż nieszczęsna drużyna, która na wyprawę nawet mapy nie wzięła.
Jednak całość czytało się przyjemnie, autorki wniosły trochę od siebie, sama historia nie jest może szczególnie oryginalna, ale nie jest też zła. A parę motywów i fragmentów daje nadzieję, że kolejne tomy będą lepsze niż ten, który jednak jest debiutem i na parę rzeczy można przymknąć oko.
Zjadliwe, bez większych rewelacji i kwiatków, ale jest spora szansa na lepsze kolejne tomy.