Święci Pańscy… Albo ja już jestem takim zgredem, ramolem, tudzież okazem muzealnym nie pojmującym współczesnej młodzieży, albo, z rzeczoną młodzieżą, przynajmniej w wersji przedstawionej przez autorkę podziało się coś bardzo, ale to bardzo niefajnego. Takie oto naszły mnie przemyślenia po lekturze Gdzie diabeł…. skonfrontowanej następnie z recenzjami innych czytelników. Niestety muszę zacząć od tego, że nie podzielam zachwytów, ochów i achów, na jakie się w tych recenzjach natknęłam. Są dla mnie zupełnie niezrozumiałe wobec faktu ilości zastrzeżeń jakie żywię dla tej powieści. No po prostu, moi kochani, ja się tym dziełem zachwycać nie dam rady, choćbym się uwerniksowała i wywróciła na lewą stronę. A czemu, o tym za chwilę.
Zacznijmy od plusów, bo raz, że to elegancko, a dwa, że tych jest niestety dość mało i szybciej się przez nie przebiję. Rzecz dzieje się w Czarcisławiu, gdzieś w onych zapyziałych Bieszczadach, gdzie zgodnie z tytułem – diabeł mówi dobranoc. Plus zatem za lokalne klimaty, a zwłaszcza za słowiańską mitologię. Zawszeć to milej czytać o guślicy i wikołaku niż o sukubach i innych importowanych dziadostwach. Akcja rwie do przodu z przytupem, więc jeśli zamknie się oczy na byki stylistyczne w ilościach przerażających ( ja rozumiem, Bieszczady to wypas bydła, ale szanowna Pani Autorko, na lekcjach polskiego to się chyba spało…), i nielogiczności fabuły, można czytać owo dzieło szybko. Brawo za pomysł z klątwą i ukrytym artefaktem. Tyle plusów.
Teraz minusy. Największym jest główna bohaterka. Matko jedyna, czemu autorka postarała się zrobić wszystko, żeby najważniejsza postać w powieści była tak beznadziejnie durna, wredna i bezczelna? Kilka pierwszych odzywek było jeszcze w stanie rozbawić. Miałam nadzieję na bohaterkę kpiarza i ironistkę. Niestety, każde kolejne rozwarcie paszczy przez bohaterkę można już tylko porównać do atrakcji jaką jest przejechanie kawałkiem styropianu po szkle. Ze strony na stronę z ironistki Alicja dryfuje w kierunku zwykłej rozkapryszonej chamki, a jej poziom osobistej zajebistości i przekonania o tejże sprawia, że każda Mary Sue zaczerwieniłaby się z zazdrości. Na tle tak beznadziejnej postaci pozostali młodzieżowi bohaterowie prezentują się niezwykle korzystnie: Nikodem pozujący na niegrzecznego chłopca ale w gruncie rzeczy odpowiedzialny i dość sympatyczny. Borys, teoretycznie ideał – ma jednak trochę na sumieniu. Inteligentna i o wiele bardziej cwana niż Alicja Natasza, grająca własną grę. O postaciach dorosłych wolałabym zamilknąć, jednak z kronikarskiego obowiązku odnotuję, że są. Są blade i nieautentyczne w sposób urągający logice. Jak dorosła guślica może sobie nie dać rady z panienką która do niedawna nie wiedziała w ogóle o swoich mocach? Czemu jej czary są słabsze od czarów Nataszy? Jak może pozwalać sobą tak pomiatać? Czemu nie wyjaśnia Alicji wprost i dość dosadnie na czym polega życie w Czarcisławu, tylko cedzi słówka zaoogniając sytuację i sprowadzając w efekcie na bezczelną smarkulę niebezpieczeństwo.
Teraz pora na rozprawienie się kalkami wszelkiej maści a tych znowu w książce jest mnogo a mnogo. Tajemnicza klątwa? Obecna. Bieszczady jako miejsce “daleko od szosy?” Jest. (Do wiadomości pani Autorki, takie Bieszczady jakich obraz usiłuje nam wcisnąć były może do lat 80-tych. Osobiście znam kilka miejsc choćby na pojezierzu brodnickim czy kujawskim które bardziej pasują do umiejscowienia akcji.) Rozwiązywanie zagadek i poszukiwanie artefaktów? Obecne! Liniowość akcji? A jakże. Zakazana miłość w stylu Zmierzchu? No pewnie. Tajemniczy zakon który chce położyć łapę na magicznym kociołku? Też jest. Sam kociołek rodem z legend arturianskich? No pewno!
I na koniec osobisty foch: dla autorki biblioteka to skansen, a zdanie: “(…) jest z nim tak jak z księgarzem który ma możliwość potrzymania rękopisu Harrego Pottera” – zasługuje na całkowicie osobną i indywidualną nagrodę Blasku .
Nie, nie, nie. Drugiego tomu nie tknę nawet kijem
Dziękuję za nietknięcie nawet kijem drugiego tomu.
Pozdrawiam
Wdzięczna
Autorka