(3 / 5) W tej książce nie znajdziesz elfów, aniołów, ani niczego, co mogłoby się z fantasy kojarzyć. A jednak… to fantasy . A dokładniej political fiction. I, jak niemal każde political fiction – jest dość przerażające. Opowiada o manipulacji społecznością, wypaczonej wierze, autorytaryzmie ukrytym za pięknymi słówkami i wzniosłymi ideami. Szkoda tylko, że talent pisarski nie nadążył za pomysłem.
Autorka zabiera nas do świata, w którym posiadanie tatuaży jest nie tylko modą czy potrzebą chwili, ale wręcz wymogiem religijnym. Skóra, największy narząd człowieka staje się jednocześnie dowodem poprawności życia, przepustką do świata i testamentem. Rzecz jasna skóra wytatuowana. Bo jeśli na skórze zabraknie tatuaży… A co jeśli spróbujesz ukryć, usunąć jakiś tatuaż? Zostaniesz osądzony po śmierci i usunięty z panteonu przodków… Podobieństwo do sądu Ozyrysa, czy innych sądów nasuwa się samo. Tylko, że tu sądu dokonują ludzie. A taki sąd można poddać presji, zmanipulować, wykorzystać. Wchodząca w dorosłość bohaterka przekona się o tym w bolesny sposób. I to jest największa siła tej powieści – niebanalny i przerażający pomysł na świat. Z całą resztą jest już zdecydowanie gorzej. Opowieść toczy się dość ospale, i początkowo to tempo nie przeszkadza. Mamy czas aby dokładnie przyjrzeć się mechanizmom działania świata. A zwłaszcza jego ciemnym stronom, które powoli zaczynamy odkrywać wraz z wkraczającą w dorosłość Leorą. Im jednak dalej, im lepiej poznajemy ten świat, tym bardziej rozwlekłe tempo zaczyna męczyć. Zaczyna też męczyć główna bohaterka. O ile początkowo jej jednowymiarowość i naiwność jest na swój sposób urocza – ostatecznie pamiętamy, że to osoba która ledwo co osiągnęła dojrzałość, o tyle im bardziej wgłębiamy się w fabułę – tym bardziej jest to drażniące. Owszem, miło jest poczytać o postaci która wreszcie nie jest Mary Sue, ale czy trzeba od razu przeginać w druga stronę? Znowu wracamy do motywu ukrytej księżniczki? W dodatku pozbawionej przenikliwości ? A już wątek romansowy to już chyba największy buraczek tej opowieści. Jest tak sztuczny, że aż zęby bolą. I w ten sposób, z intrygującej opowieści o manipulacji społeczeństwem, wykorzystaniu baśni do tworzenia religii, kłamstwu i młodych ludziach którzy wchodząc w dorosłość przekonują się, że tak naprawdę nic o życiu nie wiedzą, wychodzi ledwo trzymająca się logiki opowieść, a w zasadzie szkic opowieści z przewidywalnym zakończeniem. Jednym słowem Tusz to kolejny przykład jak można zepsuć bardzo ciekawy pomysł.