Cherezińska Elżbieta – Harda

hardaProszę Państwa – fanfary. Elżbieta Cherezińska powraca w swoim najlepszym, znanym z Północnej drogi stylu . Piszę te słowa z tym większą przyjemnością, że poprzednia książka tej autorki którą przyszło mi recenzować – Gra w kości była dla mnie sporym zawodem.Harda to opowieść teoretycznie o Świętosławie, siostrze Bolesława Chrobrego, postaci jednocześnie znanej i nieznanej, bo choć wszyscy wiemy, że była królową Skandynawów, to jednocześnie historycy spierają się ciągle jak naprawdę miała na imię ta, której poddani nadali przydomek Storrada – Harda. Teoretycznie, bo praktycznie opowieść zaczyna się znacznie wcześniej – od chwili w której Mieszko I podejmuje decyzję która przewróci nie tylko życie jego i jego poddanych, ale także zatrzęsie układem sił w Europie. Od chrztu kraju Polan. Historia, o której wiemy tak naprawdę niewiele, bo dokumentów o niej jest jak na lekarstwo ( a jak są to pisane z perspektywy rywali pierwszego władcy Polan) ożywa pod piórem autorki  i zamienia w  pasjonującą opowieść o rozgrywce bardziej przypominającej szachy , polityczne podchody niż dyplomację w dzisiejszym wydaniu.
W ujęciu Cherezińskiej Mieszko urasta do rangi wielkiego wizjonera, mistrza gier rozgrywanych na wielu płaszczyznach, przewidującego taktyka i stratega, wykorzystującego ludzi jak pionki, ba nie wahającego się obstawiać w tej roli swoich własnych dzieci. Choć Mieszko sportretowany przez autorkę podobał mi się, bo to postać bardzo żywa, wręcz charyzmatyczna, to jednak gdzieś w tyle głowy czaiło się pytanie – dla kogo robił, to co robił – bo przecież nie dla dzieci, którymi szurał po szachownicy Europy w te i nazad. Autorka sugeruje co prawda, że czynił tak dla Polski, ale jakoś trudno mi się z tym bogoojczyźnianym  podejściem do zagadnienia pogodzić, bo co jak co ale w pierwszym władcy Polski państwowca jakoś nie widzę. Za to niezłej klasy cwaniaka i owszem. Bolesław jakoś mało mnie zachwyca, wypada wręcz blado, a po lekturze Gry w kości zaczynam wręcz podejrzewać, że akurat z tą postacią autorka ma jakiś problem. Tam był papierowy, tutaj również nie przekonuje. Cherezińska bardzo na siłę podkreśla barwność i niezwykłość tej postaci co niestety jak każde przerysowanie przynosi tylko szkodę postaci.

Świętosława początkowo też jest mało wyrazista, ustępuje w kolorycie swojemu bratu, ale ze strony na stronę “rozkręca się” i rozkwita. I powoli “światło reflektorów” przesuwa się z postaci męskich na postacie żeńskie. Bowiem oprócz Świętosławy swoje role w grze królów zaczynają odgrywać jej dwie przyrodnie siostry. A że wpływamy przy okazji na wody które autorce nadzwyczajnie leżą – czyli historię Skandynawii… rozpędza się pióro pani Elżbiety oj rozpędza.

Gdzie jest łyżka dziegciu w tej beczce miodu? Dla mnie były nim sceny seksu – nieco zbyt przepoetyzowane, zbyt kwieciste, kompletnie nie pasujące do reszty.

Tak czy inaczej – po raz kolejny dałam się ponieść pisarstwu autorki. Książka mnie zauroczyła, wciągnęła i nie odłożyłam jej póki nie dotarłam do ostatniej strony (zawalając sen, posiłki i obowiazki domowe). W księgarniach jest już drugi tom i ostrzę sobie na niego zęby jak wilk na owieczkę…

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *