(0,5 / 5) A mówili nie wierz recenzjom… Skuszona pozytywnymi opiniami na moim ulubionym portalu zakupiłam Legendę ludową. Ponoć miała być zabawna, szalona, stylizowana. Ponoć miała być mieszanką fantasy, obyczajówki, kryminału i absurdu. No cóż. Z całej tej listy zgadza się tylko to ostatnie. Mam zasadę, że doczytuję książki do końca, nawet jeśli mi się nie podobają. Niestety, przy Legendzie nie zdzierżyłam i mniej więcej w połowie książki zrezygnowałam z dalszej lektury. Zacznijmy jednak od początku. Rzecz dzieje się gdzieś na onej wsi na Lubelszczyźnie. Miałam jednak wielkie problemy, żeby określić jaki taki przedział czasowy w jakim dzieje się akcja. Czy to XIX wiek, czy jednak połowa lat dwudziestych? W szóstym zdaniu swego dzieła autorka powiadamia nas, że we wsi świeciły się jeno świece a lampy naftowe. No dobrze. ale… trzy strony dalej jedna z bohaterek odbiera… telefon. W dodatku to urządzenie jest w każdym obejściu. Logika uniosła brwi i poprawiła się wygodniej na krześle. Znaczy prąd jest – bo telefon w każdej chałupie, ale gospodyni lampy naftowej używa? Ja wiem, mieszczuch jestem, ale ze swoich pobytów na onej wsi- zapadłej niemal tak jak ta z opowieści pamiętam jeszcze, że ambicją każdego gospodarza było posiadanie dwóch żarówek. Jednej w domu, drugiej w oborze, żeby się dało doić zimą. Od razu powiem, że dalej było jeszcze weselej. Znaczy mniej logicznie, delikatnie rzecz ujmując. Daruję autorce drewniane kufle, bójki w karczmie z obstawianiem wyników ( kłania się Księżycowa dolina Londona…) , spalinową miotłę miejscowej Zielarki ( nie to steampunk). Miary zgrozy dopełniła natomiast wizja koszenia zboża sierpem. Przez faceta. No tak. W tej wsi o kosach nie słyszeli. Odczytałam fragment o kośbie mężowi. Popłakał się ze śmiechu i skomentował krótko: jakby moja babcia zobaczyła coś takiego, to by takiego chłopa po gębie wytrzaskała! To byłoby dla niej gorsze nawet od baby w spodniach! Chłop z sierpem?! Baba nie chłop! I w dodatku leń! A gdy na scenie pojawił się Razkin, logika wlazła w piętę i odmówiła wyjścia.
Jednak dziwne inklinacje do Chełmońskiego, oraz brak logiki to dopiero połowa problemów z jakimi mierzy się czytelnik. Znacznie większym kłopotem są bohaterowie. Są jednocześnie sztuczni, drewniani, zmanierowani i niesympatyczni. Ośmielę się stwierdzić, że są po prostu źle napisani. Dialogi… o rety. Niektóre “powieści” pisane przez moje kumpelki w dawno zamierzchłej przeszłości miały w sobie więcej życia i sensu. Akcja… no cóż. Absurd goni absurd, niedorzeczność pogania kolejną jeszcze większą niedorzeczność. Jeśli to miała być satyra na stosunki panujące na wsi, to wykonanie zepsuło plany. Szkoda, bo to mogła być mocna strona tej powieści. Tak reklamowany humor to raczej przaśny rechot niż cokolwiek innego.
Podsumowując: Ojej. Tej Pani już dziękujemy.
P.S. Dalej nie mogę się nadziwić wysokim ocenom