Zastanawiacie się czasem jak bardzo jesteśmy uzależnieni od różnych wynalazków? I jak bardzo te wynalazki są ze sobą powiązane? W którym miejscu wystarczy “pstryknąć” w to nasze współczesne wygodne życie, żeby runęła lawina grzebiąc pod sobą świat który znamy. Marc Elsberg zaproponował nam bliższe spojrzenie na taki właśnie scenariusz, w którym współczesny świat rozpada się nie z powodu nuklearnego czy biologicznego kataklizmu, nie z powodu wyczerpania bogactw naturalnych, ale dlatego, że komuś nie spodobał się świat w którym żyjemy i wyłączył nam prąd.Scenariusz książki jest banalnie prosty i chyba to jest najbardziej przerażające. W Europie wysiada prąd. Tak po prostu. Pstryk i robi się ciemno. Nie działa oświetlenie uliczne, ani sygnalizacja świetlna, wysiada ogrzewanie, klimatyzacja lodówki, wyższe piętra nie mają wody. Na stacjach benzynowych nie działają przepompownie. W tunelach w kompletniej ciemności zatrzymują się pociągi metra. Zwykłe pociągi zamierają w szczerym polu. Naładowane komórki działają, ale co z tego, skoro nie działają stacje przekaźnikowe? A jeśli brak prądu dopadł kogoś w momencie, gdy nie miał przy sobie gotówki – to też robi się nieprzyjemnie. I tak dzieje się w całej Europie, a przynajmniej w tej jej części która połączona jest siecią inteligentnych liczników. Potem zaczyna być jeszcze mniej przyjemnie – w różnych elektrowniach zaczyna dochodzić do awarii. Inżynierowie słyszą, że maszyny pracują poprawnie, ale oprogramowanie sygnalizuje awarię, podnosi szybkość obrotów i w efekcie uszkadza turbiny. Czytelnik już wie – musiało dojść do jakiegoś sabotażu na niespotykaną skalę, a skojarzenie wirusem komputerowym pcha się przed oczy wręcz nachalnie.
Główny bohater, nomen omen programista i były “haker” dostrzega ponadto na ekranie swojego domowego licznika dziwny kod. ( boziu jak ja nie cierpię takich uproszczeń! Jak znakomity programista to od razu albo były albo aktualny”haker”. Zapewniam Was, że mnóstwo jest utalentowanych, znakomitych programistów, którym nawet w głowach nie zaświtało bawienie się w hakerów! Pisanie kodu i zmaganie się z opornym oprogramowaniem w pracy jest wystarczająco zajmujące, żeby komuś chciało się potem jeszcze “hakerzyć”.) Tak czy inaczej, nasz bohater dokonuje szybkiego googlania i stwierdza, że ów kod to polecenie wyłączenia licznika. Podłącza się do licznika, zmienia kod i alleluja ma prąd. Kiedy jednak informuje o tym dostawcę prądu ten go zwyczajnie olewa. I piękna katastrofa rozwija się dalej, a my obserwujemy rozwój katastrofy. A dokładniej 3 tygodnie które zmiotły znany nam świat zachodni.
I to tak naprawdę jest największa wartość tej książki. Każe się nam rozejrzeć dookoła i zadać sobie kilka niewygodnych pytań, z których to najprostsze -“czy masz w domu świeczki” już może spowodować, że poczujemy się dziwnie. Każe zastanowić się nad tym dokąd prowadzi uzależnienie od “zdobyczy cywilizacji”. Zmusza do zadania pytania “a co jeśli”. I sprawia, że ludzie określający się mianem “prepersów” przestają w naszych oczach uchodzić za totalnych dziwaków i świrów. Niestety, scenariusz przedstawiony w książce jest w dużej mierze prawdopodobny, nie tylko w warstwie tego co stanie się “po” ale również w warstwie “dlaczego”. Pojawienie się szkodnika o nazwie Stuxnet dość brutalnie przypomniało o prostej zasadzie – tam gdzie działa oprogramowania – jakiekolwiek oprogramowanie tam również prędzej czy później pojawi się złośliwy kod. To trochę tak jak ze środowiskiem naturalnym – pojawia się nisza, to coś ją zasiedli prędzej czy później.
W warstwie pisarskiej sama książka jest bardzo nierówna. Autor chyba nie do końca był w stanie się zdecydować, czy bardziej postawić na paradokument ukazujący pracę centrów kryzysowych ( wojskowych, policyjnych, rządowych) czy jednak na sensację i głównego bohatera. Stąd fragmenty które brzmią jak żywcem przepisane z dokumentów przygotowywanych na wypadek takiego właśnie kryzysu przeplatające się z fabułą sensacyjno – kryminalno – obyczajową.W efekcie czytelnik buja się pomiędzy nastrojami i szybkością “dziania się” bo to co dzieje się w tzw. zwyczajnym życiu nijak ma się do warunków w centrach kryzysowych. Tak dalej jest prąd, w miarę przyzwoita temperatura, racje żywnościowe, woda do picia. Zwykli ludzie tego nie mają. Obserwujemy życie w obozach dla ludności, na zwykłej ulicy, próby podróżowania po Europie, w której zaczynają coraz śmielej podnosić głowy ludzkie hieny, zapominające o tym, że każdy drapieżnik wcześniej czy później napotka drapieżcę większego od siebie. Obserwujemy głównego bohatera rozpaczliwie usiłującego przekonać urzędników do swoich racji i ślepą wręcz wiarę, że oprogramowanie mylić się nie może.
Zapewne właśnie z powodu tej niejednorodności Blackout czyta się ciężko. Bujanie się pomiędzy nastrojami męczy i irytuje, a rozwlekłe kawałki nazwijmy je “dydaktycznymi” objaśniające ten czy inny aspekt katastrofy nużą i kuszą, żeby je zwyczajnie pominąć. Książka natomiast nie epatuje okropieństwami. Powiedziałabym wręcz, że jest delikatna. Obrazy które podsuwa nam autor, choć momentami szokujące, nie przerażają bardziej niż opisy z “Dżumy” Camusa.
Podsumowując – Blackout to dobra pozycja dla wszystkich tych którzy chcą się przygotować na ewentualny kataklizm. Pokazuje dość brutalnie czego i w jakiej kolejności zabraknie, pozwala przemyśleć własne przygotowanie i w jakimś sensie przygotowuje mentalnie na “koniec świata”. Jako książka bądź co bądź beletrystyczna jest natomiast nierówna, przydługa, męcząca, a bohaterowie to płaskie figurki na papierowym tle. Męcząca.
____________________________________________________________________________________________________ Lashana
Mimo, że pomysł jest ekologicznie słuszny (Szklana pułapka, Revolution) to autor przemyślał problem dość solidnie i wygląda, że zrobił również konkretny research, a to jest zawsze pozytywne. Początkowo podobał mi się pomysł rozdzielenia fabuły na fragmenty pokazujące centra kryzysowe, elektrownie i bohaterów. Szybko mi przeszło – nie dość, że niektóre wątki pojawiają się i znikają w bliżej nieokreślonym rytmie, co momentami wygląda jakby autor o nich zapomniał, nie dość że byty mnożą się jak króliki, to jeszcze obrazki z centrów kryzysowych i policyjnych są pełne napięcia mniej więcej w takim stopniu co zbita żarówka. Zamiast budować atmosferę i pokazywać inną perspektywę, wyglądają raczej jak notatki z podręcznika Kryzys dla opornych i mimo ciekawego zagadnienia wywołują raczej ziewanie.
Bohaterowie (z głównym na czele) są papierowi, pozbawieni historii i osobowości, a perspektywa ich ewentualnej śmierci rusza czytelnika o tyle, że wtedy mogłaby zniknąć część rozdziałów związanych z tym bohaterem. Bo rozdziały szybko zaczynają się mnożyć, skakać po lokacjach i bohaterach i skutecznie spowalniać akcje. Dialogi są nudne, albo oczywiste, brakuje napięcia i w sumie najciekawszymi fragmentami są… opisy budowy sieci energetycznej.
Książka owszem daje do myślenia, ale żeby się zastanowić co zrobilibyśmy w takiej sytuacji nie potrzeba 800 stron tekstu, z czego większość nie wnosi wiele do fabuły.
Całość zdecydowanie cierpi na przerost treści nad… czymkolwiek, jest nudna i stanowczo przereklamowana.