Glukhovsky Dimitry – Outpost t.1

3 out of 5 stars (3 / 5) Od razu powiem, że nie przepadam za stylem pisania tego autora. Nie podchodzi mi już. Próbowałam  to jakoś zracjonalizować, ale nie potrafię. Być może chodzi o klimat. Ciężki, mroczny, pozbawiony choć promyka nadziei, duszący. Być może o pewne podobieństwa do Resident Evil. Być może o “rosyjski” styl pisania, w którym jak nie ma choć jednego wiersza, obrazującego rozterki duszy bohatera,  to autor chyba się skręca w korkociąg. A może po prostu “bo tak” i nie ma co filozofować. Tak czy inaczej przeczytałam Outpost prawie dwa lata temu, wetknęłam książkę w stos innych i bardzo starannie tenże stos omijałam, otrzepując się na sama myśl o ewentualnym recenzowaniu. Nadszedł jednak czas, kiedy coś z tą stertą trzeba zrobić, bo jeszcze chwila i się zawali. I tak Outpost trafił wreszcie “na warsztat”250 kilometrów od Moskwy w Jarosławiu działa Outpost. Ostatnia placówka strzegąca mostu do nicości. No właśnie, a skoro do nicości, to po co jej strzec? Podobno w zielonej toksycznej mgle spowijającej “tamten” brzeg niczego już nie ma.Tak twierdzi dowódca i.. wystawia warty. Bo tak kazał imperator Moskovii. Kawałek po kawałku z okruchów czytelnik składa sobie świat. Była wojna. Czy z całym światem czy tylko z tymi ze wschodu? Nie wiadomo. Chemiczna, jądrowa, biologiczna? Nie wiadomo. Wiadomo, że Wołga zamieniła się w żrący ściek, a przejście przez most możliwe jest tylko w masce chemicznej. I, że cebula i ziemniaki “tykają”.  Świat który znali bohaterowie skończył się.  Ludzie próbują żyć dalej. Dzieci się rodzą, nastolatkowie buntują i zakochują, starsi chleją, umierają, popadają w fobie i obłęd. Nad wszystkimi i wszystkim jak gryzący dym unosi się beznadzieja i bezradność. Jednym słowem pełnokrwiste postapo. Akcja wlecze się  i grzęźnie w zawiłościach ludzkich układów. W niespełnionych marzeniach, zawiedzionych miłościach, problemach wychowawczych. Tak tak, apokalipsa apokalipsą, a nieznośny nastolatek pozostaje nieznośnym nastolatkiem. Czytelnik brnie przez opisy “zwykłego” życia i skręca go w precelek. Bo czuje, że autor chowa w zanadrzu coś paskudnego. I chciałby, żeby to już nastało. A tymczasem czyta jak ludzie popadają w manię religijną, jak martwią się bo tuszonki nie dowieźli. Jak wkurza ich  codzienność. A kiedy akcja wreszcie rusza z kopyta, wszystkie karty zostają rzucone na stół – z jednej strony czułam ulgę, że nagle w tym zawieszonym świecie zaczyna coś się dziać. A z drugiej żałowałam, że poznałam już tutejsze zmory i potwory. I nie byłam specjalnie zaskoczona rozwojem akcji. Ani zakończeniem. Bo autor sypał czytelnikowi mnóstwo okruszków prowadzących do rozwiązania.

Outpost to bardzo poprawnie napisana książka. Potrafiąca zabujać emocjami, zmusić  do refleksji. A jednocześnie dobijająca klimatem i rozwiązaniami fabularnymi. Bohaterowie… cóż można się przyczepić, że są nieco papierowi, pisani pod tezę, że to bardziej archetypy  niż postacie z krwi i kości, ale ja akurat cieszę się, że tacy są.  Bo jakby jeszcze autor zaczął się w nich zagłębiać i dalej te dusze siermiężne a boleściwe po swojemu rozwijać i nicować to… nic tylko wziąć w zęby puszkę z konserwą turystyczną ( z braku prawdziwej “ruskiej” tuszonki) i przez najbliższy most lecieć.

Podsumowując, jak ktoś lubi klimaty autora Metra będzie zachwycony. Ja, cóż, po drugi tom nie sięgnę

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *