Normalnie bym tego pewnie nie przeczytał. Ale – były wakacje i Atisza mi toto do domu przytargała, więc zacząłem, no i jakoś skończyłem, może w ramach masochizmu, a może po to, żeby sprawdzić, jakie głupoty Autorka jeszcze zdoła w swoim dziele pomieścić…. I na tym aspekcie się właściwie nie zawiodłem.
Jak dla mnie to jest dzieło specjalnej kategorii – jedno z napisanych nie wiadomo gdzie, nie wiadomo jak i przede wszystkim – nie wiadomo po co. To znaczy – teoretycznie wiadomo: jest to praca Autorki przygotowana w ramach kursu pisania, która ponoć okazała się tak dobra, że została wydana. Wydawca reklamuje „Zemstę…” jako thriller – i jest o tyle prawda, że aż strach przewrócić stronę w obawie przed kolejną piramidą nieprawdopodobieństw. I żebyż bo była fantastyka czy choćby fantasy… Nie, jest to quasi-realistyczna opowieść o perypetiach trzech pań przypisanych do tego samego mężczyzny – byłej żony, aktualnej żony w trakcie rozwodu oraz przyszłej żony, czyli aktualnie kochanki. Panie delikatnie mówiąc niebyt się lubią, tym niemniej zamykają owego wspólnego faceta w piwnicy, uprzednio skuwając go kajdankami – i dopiero wtedy zaczynają się go naprawdę bać. Pan ów, policyjny detektyw zresztą, przedstawiony jest jako wcielone zło – manipulant, damski bokser i specjalista od wzbudzania w swoich kobietach poczucia winy. I nie ma tu żadnych niuansów, żadnych szarości – od początku do końca przemoc we wszelkich możliwych postaciach : fizyczna, psychiczna, emocjonalna, ekonomiczna, społeczna. A jednocześnie – dawno nie czytałem książki tak seksistowskiej i przesiąkniętej uprzedzeniami – według narratorki, którą jest środkowa z pań, jeszcze-żona imieniem Imogen – tym kobietom cała ta machina przemocy i wrabiania w winę po prostu się należała, takie są głupie, bezmyślne, nie potrafiące kojarzyć najprostszych faktów ani też zadbać o siebie, no i całkowicie nieodporne na manipulację, kłamstwo, prostackie wmawianie im niestworzonych rzeczy… Nie mam pojęcia, jakie przesłanie Autorka chciała zanieść swoim czytelnikom, a raczej pewnie czytelniczkom – że co, ze jesteście takie niemądre i bezwolne, że dopiero we trzy jesteście w stanie przeciwstawić się jednemu przemocowemu prostakowi, a i to tylko wtedy, jeżeli pilnujecie się nawzajem, bo jak się spuścicie z oka, to jedna z was go uwolni, przecież w tej piwnicy i kajdankach jest mu niewygodnie a obiecał, ze już nie będzie was bił…
I pomyśleć, że tego rodzaju dzieło Pani Jo Jakeman zadedykowała ….. swojemu mężowi, który bardzo wspierał ją w pisaniu. No OK – każdy może napisać o sytuacjach, które sobie wyobraził, naturalizm czy raczej weryzm dawno już jest passe, ale po co utwierdzać kretyńskie stereotypy rodem z dowcipów o blondynkach i jarmarcznych opowieści o supermacho?
Jeżeli więc mielibyście ochotę poczytać o teatrzyku jednowymiarowych postaci, z których jedne przeznaczone są do tego żeby bić i pomiatać, a inne do tego, żeby być bitymi i pomiatanymi w ramach tradycyjnych wartości społecznych – możecie to zrobić, ale na własną odpowiedzialność. A po lekturze najlepiej zapić niesmak.