Anna Kańtoch pisze niejednoznacznie. Umościła się na pograniczu różnych gatunków i najwyraźniej świetnie się tutaj czuje. To już kolejna jej książka której nie tylko ja nie potrafię jednoznacznie przypisać jednemu określonemu gatunkowi. W skład zbioru wchodzi 9 opowiadań. Dziewięć opowiadań ni to z pogranicza science fiction, ni to horroru, ni to powieści grozy. Dziewięć opowiadań jak dziewięć kręgów piekielnych. Każde inne, ale wszystkie jednako przerażające, dławiące klimatem, zaskakujące rozwiązaniami, uczące, ze wszelkie szczęście, wszelka nadzieja są ułudami mającymi wciągnąć nas jeszcze głębiej w otchłań beznadziei, strachu, bólu i szaleństwa. Światy Dantego czyta się z jakąś chorobliwą niemal fascynacją, jednocześnie z przerażeniem, zgrozą, dreszczem niesmaku i zaintrygowaniem, w oczekiwaniu jaki mentalny fikołek wykręci nam za chwilę autorka. Jakie rozwiązanie podetka nam niespodziewanie pod oczy, jakim koszmarem nas zaatakuje. Czytając Światy, miałam wrażenie, że już to skądś znam – tak bardzo proza autorki kojarzyła mi się z twórczością Allana Edgara Poe. Podobnie jak u Poego nie ma tutaj krwistych opisów, krew nie sika po ścianach, nie ma prymitywnego strachu uosabianego przez hordy zombie, wampirów czy innych istot rodem z koszmarów. Jest tylko… klimat, subtelnie budowana atmosfera, która wsącza się w czytelnika z każdym słowem niczym jesienna mgła czająca się za oknami. Aż przeniknie do szpiku kości i zmrozi do reszty odbierając ciepło nadziei.
Nie potrafię powiedzieć, która opowieść przeraziła mnie najbardziej. Nie potrafię również powiedzieć która podobała mi się najbardziej. Zupełnie tak, jakby mój mózg chciał je jak najszybciej zapomnieć. Natomiast bardzo podobało mi się operowanie słowem, budowanie klimatu z drobiazgów, granie na uczuciach i emocjach czytelnika. Momentami nawet drwienie sobie z niego. Naprawdę, czapki z głów, mistrzowska robota.
Natomiast niezbyt rozumiem jaki był cel zamieszczania przedmów Jakuba Ćwieka. Tak, liczba mnoga nie jest tu żadną pomyłką czy przejęzyczeniem. Przed każdym opowiadaniem możemy przeczytać co też pan Ćwiek ma nam do powiedzenia o autorce lub opowiadaniu. Zupełnie tak, jakby chciał nas i siebie przekonać, że te wszystkie upiorności napisała “nasza stara Ania”. Jakby w ten sposób chciał oswoić grozę czającą się w książce. Owszem widać, że autorkę lubi. Ale nie musi nas o tym przekonywać aż 10 razy…..
Polecam